|
---|
niedziela, 24 marca 2019
piątek, 22 marca 2019
[ZAPOWIEDŹ] Inkub - Artur Urbanowicz
Przerażająca
jak diabli. Niepokojąca i nieprzewidywalna. Wywołująca najpierw podskórny, a
potem niemal paraliżujący strach. „Inkub” to oparta na prawdziwych zdarzeniach,
klimatyczna opowieść o nawiedzonej suwalskiej wsi, która kryje w sobie niejedną
mroczną tajemnicę. To historia pewnego polowania na czarownice napisana w
konwencji kryminału, w którym bohater próbuje ustalić tożsamość nietypowego mordercy.
Najnowsza powieść Artura Urbanowicza, laureata Nagrody Polskiej Literatury
Grozy im. Stefana Grabińskiego, w księgarniach już 3 kwietnia nakładem
Wydawnictwa Vesper.
Polska ma wreszcie swojego
mistrza horroru. Nazywa się Artur Urbanowicz. Jego najnowsza książka – „Inkub”
– to doskonały mariaż horroru z kryminałem. Autor wychodzi od ludowych opowieści
o zjawiskach nadprzyrodzonych, by na ich podstawie zbudować fabułę swojej
powieści grozy. Jednak tym razem nie wszystko da się wyjaśnić – niektóre
historie, o których mówią mieszkańcy Suwalszczyzny, na zawsze pozostaną
sekretem...
Dwie epoki.
Dwie historie.
Jedna wioska.
Jedna czarownica.
Jedna klątwa.
Wyobraź sobie, że możesz
wszystko. Nawet oszukać śmierć.
Nad Suwalszczyzną za kilka dni
pojawi się zorza polarna. W Jodoziorach, małej wiosce na prowincji, zostają
znalezione spopielałe zwłoki małżeństwa. Wśród lokalnej społeczności miejsce to
owiane jest złą sławą, słynie ze szczególnego nasilenia przemocy, chorób,
zaginięć i samobójstw. Mówi się też o zjawiskach nadprzyrodzonych –
niezidentyfikowanym zielonym świetle, odgłosach niewiadomego pochodzenia, a
także o nawiedzonym domu. Miejscowi wierzą, że to on rozsyła wokół negatywną
energię, która wydobywa z ludzi najgorsze instynkty. Tajemnicami wioski żywo
interesuje się młody dzielnicowy, który wkrótce popełnia samobójstwo. Sprawę
jego śmierci bada Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego
pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Odkrywa, że mroczna historia
Jodozior ma swoje korzenie w latach siedemdziesiątych. Wtedy miała tam mieszkać
kobieta, która parała się czarami…
Powieść Urbanowicza to lektura,
którą (pomimo pokaźnych rozmiarów) można pochłonąć w jedną noc. Autor
mistrzowsko łączy złowieszcze, wywołujące irracjonalny lęk historie z polskiej prowincji
z pełnymi zawirowań kryminalnymi intrygami i przyjemnym, gawędziarskim stylem
opowiadania ze sporą dawką dobrego humoru. „Inkub” to intrygująca zabawa z
psychiką czytelnika. Mówi się, że każdy boi się czegoś innego. Urbanowicz
jednak odkrywa przed nami tę jedną rzecz, która przeraża nas wszystkich.
Artur Urbanowicz — z
wykształcenia matematyk, z zawodu pracownik korporacji i wykładowca akademicki,
z charakteru chorobliwy perfekcjonista. Zafascynowany gatunkiem horroru pod
każdą postacią. Wnikliwy obserwator i słuchacz. Zadebiutował słowiańską
powieścią grozy „Gałęziste” (2015) z fabułą osadzoną na jego ukochanej
Suwalszczyźnie. Za nią zdobył nagrodę „Złotego Kościeja” i był nominowany do
Nagrody Literackiej im. Wiesława Kazaneckiego. Został laureatem Nagrody
Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego za powieść „Grzesznik”
(2017). „Inkub” to jego trzecia powieść. Jak sam mówi – jak dotąd najlepsza.
Na taką powieść czekałem od dawna. Polska literatura grozy która posiłkuje się naszymi legendami, która odnosi się do prawdziwych zdarzeń i która przede wszystkim – traktuje czytelnika poważnie. To nie jest kolejna nudna kalka wzorców ze Stanów. To nie jest kolejny polski Stephen King. Urbanowicz mówi własnym językiem i opowiada własną historię. Przerażająca jak diabli. I chwała mu za to.Robert Ziębiński, redaktor naczelny magazynu „Playboy”
Muszę Wam przyznać, że ta książka to naprawdę niezły grubas i już czeka na mojej półce na swoją kolej <3
środa, 20 marca 2019
Nigdy cię nie opuszczę - J.L. Butler
Nigdy cię nie opuszczę - J.L. Butler
Tytuł: Nigdy cię nie opuszczę
Tytuł oryginalny: Mine
Autor: J.L. Butler
Wydawnictwo: Edipresse
Wydawnictwo: Edipresse
Premiera: 13 luty 2019 r.
Moja ocena: 5/10
Ostatnio rzadko sięgam po książki zagranicznych autorów. Jeśli już, to opis musi być naprawdę zachęcający - tak było w przypadku "Nigdy cię nie opuszczę". Przyznam, że ciekawił mnie nawet bardziej angielski system prawny i sposób pracy tamtejszych prawników, a opis fabuły dodatkowo podsycił moją chęć na tę książkę.
Mamy bowiem główną bohaterkę - Francine, która jest prawniczką procesową, specjalizującą się w rozwodach i podziałach majątku. Pod jej skrzydła trafia Martin Joy, a wraz z nim trudny rozwód i szansa na zdobycie tytułu królewskiego prawnika. Pomiędzy tą dwójką dochodzi do "nieetycznych zachowań" - Francine wdaje się w sekretny romans z Martinem. Jeszcze może nie było by w tym nic, co mogłoby przynieść negatywne konsekwencje, jednak żona Martina nie przychodzi na rozprawę - znika w tajemniczych okolicznościach, a Francicne może okazać się ostatnią osobą, która ją widziała. Na dodatek nasza bohaterka nie pamięta, co robiła w noc, w którą po raz ostatni widziała zaginioną... Ślad po kobiecie znika, a policję wszelkie tropy doprowadzają właśnie do Francine.
Chyba się ze mną zgodzicie, że brzmi to niezwykle interesująco. Tylko co z tego, skoro nie potrafiłam się wciągnąć w tę historię. Zwroty akcji mnie nie zaskakiwały i nie odczuwałam żadnego napięcia, czytając tę książkę. Wszystko było takie poprawne, ale nie ekscytujące - przynajmniej dla mnie. Dla fana kryminałów i thrillerów nuda to najgorsze, co może zaserwować autor - liczyłam na większy dreszczyk emocji...
Pod względem fabularnym bez fajerwerków - spokojnie mogłam przewidzieć kolejne wydarzenia, jak również zakończenie tej historii. Została ona poprowadzona logicznie i ma swój ciąg przyczynowo-skutkowy, jak również czytelnikowi podrzucane są tropy, jakie mogą być dalsze losy naszych bohaterów, co jest niewątpliwie atutem tej książki. Brak logiki i zakończenie jak pięścią w brzuch to chyba najgorsze, co może spotkać czytelnika i na szczęście tutaj nie mamy z tym do czynienia.
Odnośnie do głównej bohaterki - niestety, ale irytowała mnie swoim zachowaniem, a szczytem było wybiegnięcie z sali sądowej w bardzo istotnej dla klienta sprawie, tuż przed wygłoszeniem swoich wniosków (a klient był zapewniany, że lepiej trafić nie mógł) i przed wydaniem orzeczenia przez sędziego. Większą moją sympatię zdobył Martin - on zdawał się rzeczowo oceniać sytuację i twardo stąpać po ziemi. Bohaterowie wydawali się być bardzo "ludzcy" i z krwi i kości - wzbudzający emocje, jak choćby przywołaną wcześniej irytację. Na szczęście zabrakło tutaj nijakich i płytkich postaci ;)
Książkę na szczęście czyta się szybko i dość rytmicznie - autorka ma bardzo przystępny styl pisania, dzięki czemu można czerpać przyjemność z lektury i się po prostu nie męczyć. Narracja jest pierwszoosobowa, zatem nie mamy szans dowiedzieć się, co może być prawdą, a co tylko spekulacją głównej bohaterki, lecz zarazem wraz z nią próbujemy rozwikłać zagadkę zaginionej żony Martina. Narracja ta została wykorzystana w tej książce umiejętnie i nie znajdziemy tutaj żadnych nieścisłości, jak również autorka nie zostawia nas z chaosem w głowie.
Jak widzicie książka jest - jak dla mnie oczywiście - do bólu wręcz poprawna, ale bez efektu wow niestety, na jaki czekałam. Nie twierdzę, że jest zła, ale nie miała tego "czegoś", przez co nie można książki odłożyć, póki się jej nie skończy. Być może, a właściwie to na pewno, każdy z Was odbierze (lub odebrał) tę książkę inaczej, niż ja - dajcie znać, jakie są Wasze odczucia ;)
Za książkę dziękuję wydawnictwu Edipresse.
piątek, 15 marca 2019
Śmierć w blasku fleszy - Alek Rogoziński
Śmierć w blasku fleszy - Alek Rogoziński
Tytuł: Śmierć w blasku fleszy
Autor: Alek Rogoziński
Wydawnictwo: Edipresse
Wydawnictwo: Edipresse
Premiera: 13 marca 2019 r.
Moja ocena: 8/10
Na każdą książkę autora czekam z wielką niecierpliwością. Kto mnie zna, albo czyta mojego bloga, ten wie, że jego twórczość niezwykle mi pasuje. Nie inaczej było i tym razem, i oto 13 marca (równy rok po premierze "Kto zabił Kopciuszka?" i pół roku po "Zbrodni w wielkim mieście" - to chyba jakieś cykle wydawnicze, co pół roku książka, autor niedługo będzie jak Mróz ;)) do księgarń trafiła jego najnowsza książka - "Śmierć w blasku fleszy". Fabularnie niezwiązana z żądnymi poprzednimi, które wyszły spod pióra Alka Rogozińskiego, choć głównym bohaterem jest Mario - właściciel agencji eventowej, którego mogliśmy poznać bodajże przy okazji historii Róży Krull (choć miałam cichą nadzieję, że autor postawi na Cecylię, gosposię Róży, no ale może następnym razem ;)).
Wspomniany Mario, wraz ze swoją przyjaciółką Dominiką, prężnie rozwija swój biznes. Ich obecne zlecenie to organizacja pokazu mody najpopularniejszych polskich projektantów, przy czym jeden z ich ma całkiem odważną wizję swojego pokazu - łącznie z udawanym na zakończenie morderstwem. Mario i Dominika stają na rzęsach, by wszystko zorganizować, jak należy - zatrudniają najlepszych modelów z najlepszej agencji, którego właścicielką jest Krystyna Rośnicka, zdobywają prawdziwą broń (która oczywiście ma być oczywiście załadowana ślepakami), ściągają na pokaz celebrytów wszelkiej maści itp. Mario pragnie, by ten pokaz został zapamiętany w towarzyskich kręgach i jego marzenie się w sumie spełnia, lecz nie do końca tak, jakby sobie tego wymarzył... Pokaz kończy się morderstwem znanej modelki, córki Krystyny, a potencjalnych zabójców jest całkiem spore grono, gdyż modelka miała sporo za uszami.
Chcąc nie chcąc, Mario i Dominika znajdują się w centrum wydarzeń, nie tylko z uwagi na organizację tragicznego pokazu, ale także wobec okoliczności, że organy ścigania na muszkę biorą ich pracownicę Iwkę (swoją drogą niedawno zatrudnioną). Iwka to obok pani Stefanii (matki Dominiki) najbarwniejsza i najzabawniejsza (z pewnością nie dla Maria) jak dla mnie postać tej historii. Dziewczyna jest kompetentną asystentką niestety wyłącznie w swoim przekonaniu, a swoją niefrasobliwością doprowadza głównego bohatera do szewskiej pasji - dla pracodawcy taki pracownik to koszmar, a dla postronnego obserwatora dostarczyciel rozrywki, ale niestety znam w swoim otoczeniu takie przypadki, więc sytuacje opisane w książce niestety nie są wyssane z palca ;) Stefania za to to taka matka, która niby chce dla swojego dziecka jak najlepiej, ale okazuje to w dość specyficzny sposób... Dominika jest do tego przyzwyczajona, jednak nie raz było mi za nią przykro. I w ten sposób gładko przeszliśmy do bohaterów "Śmierci w blasku fleszy" - jak w każdej książce autora jest ich dość sporo i narracja poprowadzona jest z wielu perspektyw, ale na szczęście na początku mamy spis postaci, dzięki czemu przy najmniejszym tylko zagubieniu szybko można przypomnieć sobie któż zacz i po kiego grzyba. Część postaci może wydawać się przerysowana, jednak taki jest urok komedii kryminalnych, albo się to akceptuje, albo nie. Ja lubię i akceptuję, choć wiem, że nie do każdego trafia ten gatunek i wiele osób on najzwyczajniej w świecie męczy.
Autor nie zawiódł mnie jeśli chodzi o humor - "Śmierć w blasku fleszy" w niego obfituje (czy to słowny, czy sytuacyjny) i jest on podany w taki sposób, że nie przeszkadzają mi dygresje i dygresje od dygresji (generalnie takie zabiegi mnie męczą w książkach, jeśli nie są po coś - tutaj tym czymś jest zdecydowanie rozbawienie czytelnika). Wielokrotnie podkreślałam, że poczucie humoru Alka mi odpowiada, być może dlatego, że mam podobne, więc czytając jego najnowszą książkę niejednokrotnie parsknęłam śmiechem i chichrałam się w skrytości serca. W tej kwestii mam pełne zaufanie do autora i wiem, że mnie po prostu nie zawiedzie.
Odnośnie do samej książki - odniosłam wrażenie, że została nieco inaczej skonstruowana, niż poprzednie autora. Zwykle chyba trup był gdzieś na początku historii, tutaj natomiast wiemy, że takowy będzie (choćby z okładki), jednak na jego pojawienie się w tej formie (martwej) trzeba troszkę poczekać. Także podział czasowy na dni przed pokazem, dni po pokazie - nie kojarzę czegoś takiego z wcześniejszych książek autora (a przynajmniej takiego nagromadzenia), ale mnie poprawcie, jeśli się mylę. Nie piszę tego w kontekście jakichś wad książki, zupełnie nie, ale to już dziesiąta książka autora, kilka poprzednich przeczytałam, więc nie da się uniknąć porównań.
Co do natomiast samej historii - w skali "podobania się mi" stawiam ją na równi z "Kto zabił Kopciuszka?", czyli ex aequo zajmują brązowe pudło na podium - złoto to "Zbrodnia w wielkim mieście", a srebro - "Lustereczko, powiedz przecie" (stąd ocena, ledwo 8 gwiazdek na 10 ;)). Książka już stoi na półce, obok innych autora, choć lekko mnie boli serce, patrząc na jej rozmiary, zupełnie niekompatybilne z pozostałymi.
Podsumowując - fani komedii kryminalnych nie będą zawiedzeni najnowszą książką Alka Rogozińskiego. Dla mnie tutaj wszystko jest w sam raz, przez co nie można się lekturą zmęczyć, lecz wyłącznie miło spędzić przy niej czas.
Mam nadzieję, że macie tę pozycję w planach, a jeśli dotychczas nie mieliście - że zwrócicie na nią uwagę ;) Dajcie znać, czy przypadła Wam do gustu ;)
Mam nadzieję, że macie tę pozycję w planach, a jeśli dotychczas nie mieliście - że zwrócicie na nią uwagę ;) Dajcie znać, czy przypadła Wam do gustu ;)
PS Odpowiadając Alku na Twoje pytanie, zadane na końcu książki - mam nadzieję, że nie za szybko, bo ja chcę jeszcze czytać o Mario i ekscesach Iwki ;)
Za książkę dziękuję wydawnictwu Edipresse.
wtorek, 12 marca 2019
(Nie)miłość - Natasza Socha
(Nie)miłość - Natasza Socha
Tytuł: (Nie)miłość
Autor: Natasza Socha
Wydawnictwo: Edipresse
Data premiery: 13 lutego 2019 r.
Moja ocena: 8/10
Sięgając po "(Nie)miłość" nie wiedziałam, czego się spodziewać- w końcu miało to być moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki. Nie wiedziałam, co może oznaczać ten tytuł, ile wieloznaczności może on w sobie zawierać. Nie mogłam przewidzieć, że wywoła ona we mnie tyle emocji... W końcu miała opisywać historię Cecylii i Wiktora - małżeństwa, które nie chce już być razem, a zwrot wydarzeń skazuje ich jednak na siebie... Jednak okazało się, że nie o fabułę tutaj chodzi, nie. Ona stanowi jedynie punkt wyjścia do rozważań.
Czytając "(Nie)miłość" poczułam wewnętrzny sprzeciw w odniesieniu do przedstawionej w książce instytucji małżeństwa (czy szeroko pojętego związku dwóch osób). Oczyma głównej bohaterki polega ono na wyzbyciu się "ja" na rzecz "my", na zatraceniu swojej indywidualności, na przymusie dostosowania się do drugiej osoby. Zarówno Cecylia, jak i Wiktor, nie chcą już trwać w swoim małżeństwie. Książka stanowi swoisty przegląd ich uczuć i emocji, studium ich relacji, która z biegiem czasu ulega zmianie. Jednak przecież to, że związek z upływem lat się zmienia, to nic dziwnego, prawda? Tak, ale bohaterom to przeszkadza, pragną odnaleźć emocje i siebie sprzed kilku lat - te pragnienia popychają ich w różne strony, jednak ciągle nie w swoją.
Cecylia w dniu, w którym postanawia, że wreszcie powie Wiktorowi, że chce się rozwieść, ulega poważnemu wypadkowi. Ta sytuacja zmusza i ją i jej męża do odłożenia pewnych decyzji na później. Bo okazuje się, że Wiktor też chce się rozwieść. Jedno nie wie o zamiarach i pragnieniach drugiego, mimo że są ze sobą tożsame. O czym to świadczy? Pomiędzy nimi nie ma podstawowej rzeczy, jaka powinna funkcjonować w związku - nie ma dialogu. Ci ludzie właściwie ze sobą nie rozmawiają, chyba że akurat czegoś chcą od tej drugiej osoby, albo dotyczy to ich córki. Kiedy do tego doszło? Okazuje się, że zaczęło się niewinnie, przynajmniej w przypadku Cecylii - po prostu pewnego poranka zrobiła kawę tylko sobie, zamiast sobie i Wiktorowi. Zrobiła to bezwiednie - wystraszyło ją to, natychmiast się zreflektowała i zaraz obok jej kawy postawiła kubek Wiktora. Ta sytuacja skłoniła ją jednak do refleksji i przemyślenia swojego związku. Z biegiem czasu łapała się na kolejnych przejawach (nie)miłości do Wiktora, by ostatecznie dojść do wniosku, że nie spełnia się w tym związku. Że nie pasuje jej narzucona (w jej oczywiście mniemaniu) rola. Że nie chce pozwolić na wyzbycie się własnych pragnień na rzecz pragnień Wiktora. Zdaniem Cecylii jedynym rozwiązaniem jest rozwód. Czytając relację z punktu widzenia Wiktora odniosłam wrażenie, że mężczyzna trochę "skapcaniał", osiadł na laurach, przestał się starać. Nie twierdzę, że Cecylia była bez winy, nie. Jednak relacja Cecylii była prowadzona w formie pierwszoosobowej, więc to oczywiste, że nie będzie zauważała własnych wad. Nagle nasi bohaterowie są "skazani" na siebie - Cecylia po wypadku wymaga całodobowej opieki, a Wiktor chce jej pomóc (z poczucia obowiązku). Obydwoje w duchu dochodzą do wniosku, że jak Cecylia stanie na nogi, wcielą w życie swoje wcześniejsze postanowienia (jednak dalej nie mówiąc sobie wzajemnie o tych planach). Sytuacja zaczyna się jednak powoli zmieniać, gdyż nasi bohaterowie zostają zmuszeni do wymieniania między sobą więcej słów, niż dotychczas...
Czy znajdziecie tutaj happy end?
To zależy. Od Was, od Waszych doświadczeń, od Waszych oczekiwań i spojrzenia na świat.
I teraz chcę przejść do tego, o czym pisałam na początku - że poczułam wewnętrzny sprzeciw co do sposobu przedstawienia małżeństwa w tej książce. Po lekturze "(Nie)miłości" zdałam sobie jednak sprawę, że autorka świetnie rozegrała tę historię - każdy odbierze ją inaczej, w zależności od własnych doświadczeń. Ja zbuntowałam się wewnętrznie takiemu sposobowi pokazywania związku ze stażem, ale możliwe ktoś ma inne doświadczenia, niż ja?
Cecylia była zirytowana, że Wiktor zaprosił znajomych na wieczór - ona nie miała na to ochoty, a Wiktor właściwie nie wziął tego pod uwagę i tego z nią nie skonsultował.
Ja byłabym zirytowana, że mój mąż zaprosił znajomych na wieczór, mimo że ja nie miałam na to ochoty - ale u nas różnica jest taka, że najpierw by mnie zapytał, a ja bym nie wyraziła sprzeciwu, bo wiedziałabym, że jemu zależy.
Tylko że u nas to lata docierania się i przede wszystkim rozmawiania o wzajemnych oczekiwaniach, często podniesionym tonem i w nerwach.
Autorka przedstawia zgoła odmiennie związek Cecylii i Wiktora, a przede wszystkim zmusza do refleksji, co tak naprawdę jest ważne w związku.
Dialog. Rozmowa. Mówienie otwarcie o swoich oczekiwaniach i pragnieniach. To stanowi punkt wyjścia do pozostałych aspektów życia z kimś.
W mojej ocenie wyzbywanie się części "ja" na rzecz związku nie musi oznaczać zatracenia w nim siebie. Bo tak naprawdę, czy potrzebujemy tych 100% siebie? Czy życie w samotności nam odpowiada? Jeśli nie - wszystko zależy od wypracowania kompromisu przez osoby w związku pozostające. Można szczęśliwie spełniać się w związku i być w nim niezależnym. Najwyraźniej Cecylia miała inne podejście do tej kwestii, a Wiktor dodatkowo (zapewne nieświadomie) utwierdzał ją w tym przekonaniu.
"(Nie)miłość" to mądra, dojrzała i gorzka historia dwojga ludzi, którzy nie chcą być razem, ale chcą być razem. Bo "cała tajemnica i piękno małżeństwa to kumulacja drobiazgów, do których obcy ludzie nie mają dostępu. To, jak długo ktoś myje zęby wieczorem, to, jakim gestem ściąga ręcznik z wieszaka i ile razy miesza kawę. Jak jest jego oddech, gdy śpi i w którą stronę sterczą mu rano włosy. Nieistotne szczegóły, błahostki, o których się nie mówi. Ale to one właśnie budują więź, a o której inni nie mają pojęcia. Czasem łatwiej jest się podzielić czyimś ciałem, niż intymnością wspólnych poranków. Pewnie dlatego, że buduje się ją latami (...)".
Bo trzeba w życiu mieć kogoś, komu nie zrobi się rano kawy.
Za książkę dziękuję Edipresse Książki.
sobota, 9 marca 2019
Koniec scenarzystów - Wojciech Nerkowski
Koniec scenarzystów - Wojciech Nerkowski
Tytuł: Koniec scenarzystów
Autor: Wojciech Nerkowski
Wydawnictwo: Czwarta strona
Data premiery: 13 lutego 2019 r.
Moja ocena: 7/10
"Koniec scenarzystów" to trzeci - ostatni tom przygód scenarzystów - rodzeństwa Leśniewskich (nie mylić z braćmi, rodzeństwem, a potem siostrami Wachowskimi ;)) - Sylwii i Kuby. Wprawdzie nie czytałam pierwszych dwóch części, jednak zupełnie nie odebrało mi to przyjemności z lektury, gdyż autor umiejętnie i dość szybko przypomina czytelnikowi (mnie wprowadza), co działo się wcześniej. Na tylnej okładce możemy znaleźć polecajkę Alka Rogozińskiego, głoszącą, że znajdziemy tutaj wartką akcję, wyraziste postaci i sporo humoru, a do tego, że będzie lekko i ironicznie. Ja generalnie średnio wierzę w okładkowe polecajki, ale kurczę (tak sobie myślałam), tutaj poleca mój ulubiony autor komedii kryminalnych, więc chyba faktycznie coś jest na rzeczy... I na szczęście (dla mnie i Alka oczywiście) się nie zawiodłam ;)
Sylwia i Kuba lecą do Los Angeles, by ziścić swoje marzenie - napisać scenariusz dla hollywoodzkiego producenta. Szybko dostają jednak przysłowiowym obuchem w głowę - wprawdzie pertraktacje przyniosły satysfakcjonujący obie strony efekt, jednak umowa już ich go nie odzwierciedlała. W międzyczasie rodzeństwo poznaje Adama - jednego z informatyków, zatrudnionych w firmie producenta, który jest odpowiedzialny także za tworzenie gier komputerowych. Adam zwierza się Sylwii, że nie ma od kilku dni kontaktu ze swoją dziewczyną - jej komórka nie odpowiada. Sylwia namawia chłopaka, by zgłosił zaginięcie na policji i jednocześnie próbuje mu pomóc znaleźć Mandy. Niestety niedojście do porozumienia w zakresie warunków współpracy z producentem powoduje, że rodzeństwo musi wracać do kraju, co Sylwia przyjmuje z jednej strony z ulgą, a z drugiej jednak nie chce zostawiać Adama samego. Sytuacja się jednak zmienia, rodzeństwo zostaje w Los Angeles (no bez tego nie byłoby przecież tej historii ;)), a sprawa z Mandy zaczyna przybierać dość niepokojący obrót... Do tego dochodzi użeranie się ze zmanierowanym reżyserem, rozterki dziewczyny dotyczące jej związku (partner Sylwii jest aktorem, gra główną rolę w serialu, do którego ona pisze scenariusz i cóż... nie popisał się w przeszłości), tajemnicza organizacja, a i zaczyna w tle ścielić się trup...
Czy Mandy naprawdę zaginęła? Jaki to ma związek z tajemniczą organizacją? A może tutaj chodzi o coś więcej? Na te pytania - drogi czytelniku - musisz odpowiedzieć sobie sam ;)
Jeśli chodzi o fabułę - może ona wydawać się w pewnych momentach trochę przerysowana, ale nie bez przyczyny mówi się, że najlepsze scenariusze pisze życie. Jak dla mnie - świetny pomysł z umiejscowieniem właśnie scenarzystów w samym centrum zdarzeń - czytelnik może poznać smaczki z filmowego światka, wejść niejako za jego kulisy. Autor sam jest scenarzystą, więc mamy pewność, że to, co opisuje w swojej książce, jest poparte wiedzą i doświadczeniem, zatem oczy nam nie mydli ;) Spodobał mi się też zabieg, jaki Wojciech Nerkowski zaserwował na sam koniec tej książki, z której zrobił fragment scenariusza - chodzi mi zarówno o samą formę, jak i treść - czytelnik sam musi sobie dopowiedzieć kilka rzeczy i to od niego samego zależy, w którą stronę pójdzie, a i zostaje w nim rozbudzona ciekawość co do niejako "prawdziwej" strony tej historii i poznania dalszych losów bohaterów.
Bohaterowie to ogromny plus tej książki. Każda z postaci jest bardzo charakterystyczna, z krwi i kości, łatwo można sobie je wyobrazić. Rodzeństwo jest bardzo od siebie różne - Sylwia to raczej twardo stąpająca po ziemi kobieta, racjonalnie i wręcz analitycznie podchodząca do życia, z kolei Kuba goni za marzeniami i mam wrażenie, że gdyby nie Sylwia, to wielokrotnie by się w tej gonitwie potknął. Oni oczywiście grają główne skrzypce w tej orkiestrze, mamy tutaj jednak całą paletę osobowości, z których chyba najbardziej w pamięć zapadnie mi Dżolanta (czytając jej kwestie słyszałam którąś z "żon Hollywood" :)) oraz Dante, reżyser.
Całą historia została zgrabnie ubrana w słowa - autor ma niebywale lekki styl pisania, a przez lekturę płynie się bez żadnych podtopień. Jest też obiecywany humor - inteligentny, niezbyt nachalny, i sytuacyjny, i słowny. Autor sprytnie rozwija i łączy różne wątki, jednak nie ma się wrażenia chaosu, którego w książkach nie lubię. Jest sporo wydarzeń, jednak czytelnik nie jest zalewany informacjami, których nie może przetworzyć w czasie czytania. Wszystko jest logiczne i zgrabnie łączy się w całość. Jest też zaskakująco, autor bowiem nie od razu rozkłada wszystkie karty, co na końcu u niektórych może wywołać szok ;) Wojciech Nerkowski jawi się w moich oczach jako bystry obserwator rzeczywistości, umiejętnie wykorzystujący ten atut w swojej pracy (czy to scenarzysty, czy pisarza).
Podsumowując, bardzo się cieszę, że miałam przyjemność przeczytać "Koniec scenarzystów". Trochę żałuję, że nie poznałam wcześniejszych losów rodzeństwa Leśniewskich, ale skoro przeczytałam ostatni tom ich przygód, już nie będę się wracać do "Spisku scenarzystów" i "Zdrady scenarzystów". Wiem, że sięgnę po kolejne książki, jakie wyjdą spod pióra autora (jeśli oczywiście nie zaniecha on przelewania historii, które kłębią mu się w głowie, na papier ;)).
Czytaliście tę serię? Jak ją oceniacie? Czekam na Wasze komentarze ;)
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.
środa, 6 marca 2019
Kryminalne przypadki Matyldy - Bożena Mazalik
Kryminalne przypadki Matyldy - Bożena Mazalik
Tytuł: Kryminalne przypadki Matyldy
Autor: Bożena Mazalik
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data premiery: 28 lutego 2019 r.
Moja ocena: 5/10
Uwielbiam komedie kryminalne. Nic więc dziwnego, że jak usłyszałam o "Kryminalnych przypadkach Matyldy", natychmiast zapragnęłam mieć tę książkę u siebie. Dodatkowo opis podsycał moje nadzieje na kawał dobrej i śmiesznej lektury. No bo zobaczcie - "zamek, nieboszczyk i jałówka - czyli jak Matylda szukała świętego spokoju" - brzmi idealnie dla fana komedii kryminalnej, jednak ja się nieco rozczarowałam tą lekturą.
Główną bohaterką jest Matylda, która zostaje rzucona przed ołtarzem. Zrządzeniem losu po opuszczeniu kościoła, jeszcze w sukni ślubnej, napotyka się na Władka, jej kolegę ze szkoły, który proponuje jej zamieszkanie w swoim zamku - Sarnim Dworze. Władek sam wyjeżdża za granicę, zamek potrzebuje opieki, a w zaistniałych okolicznościach domniemuje, że Matylda będzie potrzebować zmiany otoczenia. Matylda zgadza się na tę propozycję, przyjmując ją z ulgą, że jako malarka tuż przed wystawą, będzie miała ciszę i spokój, by tworzyć.
Od samego początku coś jej nie pasuje w tym zamku. Dochodzą ją dziwne dźwięki, które kobieta zrzuca na "pracujący" zamek, lecz jej bystry pisarski umysł zauważa, że w tym przybytku właściwie nie ma co ich wydawać. W gospodarstwie zostały zwierzęta, którymi trzeba się zająć, ale mężczyzna, który się tym zajmował, został przez Matyldę znaleziony martwy w szopie u jałówki... Jakiś czas później w tym samym miejscu kobieta znajduje swoją przyjaciółkę Ildefonsę, która przyjechała do Matyldy w dłuższe odwiedziny. Na szczęście Ildefonsa nie okazuje się trupem, lecz nieco pokiereszowanym żywym człowiekiem. Przy okazji wszczętego śledztwa Matylda poznaje bardzo interesującego komisarza, który mi osobiście przypominał nieco Marcusa z Lucyfera ;) W międzyczasie do Sarniego Dworu przybywa Wredna - koleżanka Matyldy, Władka i byłego już narzeczonego Matyldy - Seweryna. Sprawy przybierają niepokojący obrót, pojawiają się kolejne trupy, a przyczyny nagłej wizyty Wrednej pozostają tajemnicą. Dalej opisywać fabuły już nie mogę :D
No i skąd przyszło moje rozczarowanie, zapytacie. Ano stąd, że zwyczajnie już w 1/3 byłam przytłoczona ilością zaserwowanych mi informacji. Zwyczajnie za dużo się tutaj działo, przez co zgubiłam w pewnym momencie istotę historii. Dywagacje, dywagacje od dywagacji, rozległe konwersacje... Część z tego była zupełnie niepotrzebna i po prostu zmęczyłam się lekturą. I nawet ciekawie wykreowane postaci oraz świetny humor, z jaką napisana jest ta książka, zostały przytłoczone przez zalew informacji. Myśląc o "Kryminalnych przypadkach Matyldy" nie będę pamiętała fabuły, lecz chaos, jaki wytworzył się w mojej głowie po skończonej lekturze.
Jak zaznaczyłam wyżej - doceniam w tej książce kreacje bohaterów oraz humor. Wszystkie postaci są charakterystyczne, być może troszkę przerysowane, jednak takimi prawami rządzą się komedie kryminalne i ja to przyjmuję jako normalną rzecz ;) Najbardziej polubiłam komisarza (może przez wykreowanie go w mojej wyobraźni na podobieństwo Marcusa z Lucifera - aktor to Tom Welling, sprawdźcie sobie ;)), a główna bohaterka w przeważającej mierze mnie irytowała swoim irracjonalnym zachowaniem, no ale bez niego nie byłoby tej historii. Autorka ma świetny styl pisania, okraszony dużym poczuciem humoru (lecz nie jest to humor sytuacyjny, lecz słowny), przez co książkę czyta się szybko, lecz przez nadmiar informacji często można się złapać na tym, że nie wiadomo, o czym się aktualnie czyta i trzeba wrócić wzrokiem kilka linijek/akapitów wcześniej.
Sam pomysł na fabułę uważam za udany - wyszedłby z tego niezły film. Czarne charaktery są tam, gdzie zawsze, a rozwiązanie zagadki tuż pod nosem - czytelnik nie dostaje w brzuch zwrotem akcji, bo czegoś się nie spodziewał, a rozwiązanie jest z tyłka. Nie, tutaj na szczęście wszystko jest logiczne, za co ogromny plus dla autorki.
Jak widzicie - "Kryminalne przypadki Matyldy"w ogólnym rozrachunku wypadły u mnie przeciętnie, ale wiecie, z jakiego powodu. Być może to, co mi przeszkadzało w czerpaniu przyjemności z lektur,y Was w ogóle nie obejdzie ;) Jestem zdania, że warto samemu wyrobić sobie opinię i nie warto wierzyć w to, co piszą w Internetach :D
Czytaliście? Podzielcie się swoimi wrażeniami ;)
Za książkę dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.