Prawo Mojżesza - Amy Harmon
Tytuł: Prawo Mojżesza
Tytuł oryginalny: The Law of Moses
Autor: Amy Harmon
Wydawnictwo: Editio
Data premiery: 31 sierpnia 2016 r.
Seria: Prawo Mojżesza, tom I
Moja ocena: rewelacyjna (8/10)
"Prawo Mojżesza" przeczytałam ponad tydzień temu i jak dotąd nie umiałam znaleźć w sobie na tyle mobilizacji, by usiąść i napisać choć kilka słów o tej książce.
W głowie mam jedno wielkie kłębowisko myśli - nadal. Myślałam, że upływ czasu pozwoli mi trochę je uporządkować, lecz jak widać bardzo się myliłam.
Jedno wiem na pewno - ta historia na długo pozostanie w mojej pamięci. Postaram się jak najmniej chaotycznie opisać moje uczucia względem niej, jednak nie będzie to łatwe.
Przede wszystkim - Mojżesz Wright otrzymał swoje imię po biblijnym Mojżeszu, bowiem został znaleziony w koszu na pranie. Od początku podejrzewano, że będą z nim problemy, gdyż jego matka była narkomanką, a on dostał łatkę dziecka cracku. Przerzucany z miejsca na miejsce, a tylko jego prababcia chciała podjąć trud wychowania tego trudnego dziecka i tak jako nastolatek - prawie mężczyzna - trafia do jej domu w miasteczku, gdzie mieszka główna bohaterka - Georgia.
Mojżesz, gdzie się nie pojawia, tam wszędzie pakuje się w kłopoty. Jego "znakiem rozpoznawczym" jest malowanie wszędzie, gdzie popadnie - na ścianach, na budynkach, stajniach - bez opamiętania. Jednak są to dzieła tak piękne, że ciężko jest tutaj mówić o jakimkolwiek wandalizmie, no ale za każdym razem nasz bohater ponosi tego konsekwencje.
Rodzice Georgii są natomiast rodziną zastępczą dla wielu pokrzywdzonych życiem nastolatków, a swoją misję realizują przez hipoterapię - Georgia pracuje w prowadzonej przez rodziców stadninie koni. Tak właśnie Georgia poznaje Mojżesza - w stajni. Jego prababcia, na czas wakacji, stara się zapewnić naszemu bohaterowi jak najwięcej pracy, by zająć czymś jego myśli. A te kłębią się w jego głowie szalenie, bowiem Mojżesz ma dar, o którym wie tylko jego prababcia. Próby tłumaczenia komukolwiek wszelkich malowideł, które wyszły spod jego rąk i tak spełzłyby na niczym, więc o darze nie wie nikt więcej.
Georgia i Mojżesz zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu i jak nie jest się trudno domyślić - pojawia się między nimi uczucie, bliżej nieokreślone, gwałtowne, być może destrukcyjne. Jednak nie ono sprawiło, że ta historia na długo zapadnie mi w pamięć. To właśnie ten dar Mojżesza. Dar, który może być błogosławieństwem, albo też przekleństwem. Dar, który po latach pomógł Mojżeszowi trafić na właściwe tory swojego życia. Dar, który być może niejeden z nas chciałby posiadać.
Wiecie, jak zaczyna się ta książka? Jeszcze w prologu bohaterka oznajmia, że go straciła. Zatem czytelnik przygotowuje się na najgorsze, ale nie przygotowuje się na TO.
A TO powoduje, że serce krwawi i wręcz boli, a czasem nie pozwala oddychać.
Na okładce widnieje ostrzeżenie - to nie jest historia z happy endem. Jednak nie będziesz w stanie przygotować się na to, co zaserwowała autorka. A zaserwowała ból, rozpacz, utracone nadzieje, wiarę. I miłość. Nie tylko tą romantyczną.
Tak, to jest chyba to, co chciałam Wam napisać o tej pozycji. Nie będę odnosić się do stylu autorki, sposobu narracji, czy przedstawienia historii., gdyż to wydaje się zupełnie zbędne z punktu widzenia osoby, która przeczytała "Prawo Mojżesza".
Nie czytałam takiej książki.
Wy na pewno też nie.