czwartek, 12 lutego 2015

Fifty shades of...?

No właśnie, of kto? A może co? Premiera ekranizacji za pasem, to aż się prosi o napisanie kilku słów na ten temat.

Historia jest wszystkim bardzo dobrze znana. To nie będzie recenzja, to będą moje przemyślenia na temat fenomenu, jakim niewątpliwie można nazwać trylogię autorstwa pani James. Nie możecie się ze mną nie zgodzić - Grey z całą pewnością jest fenomenem, na skalę światową wręcz! Jak, tej nieznanej wcześniej nikomu kobiecie, udało się wykreować historię, w której zaczytują się kobiety w każdym zakątku naszej planety? Nie tylko kobiety, rzecz jasna. Wiele osób zastanawia się, w czym tkwi rzecz. W Internecie krąży wiele niepochlebnych opinii na temat trylogii, jak i samej autorki. Czy jednak są one zasłużone? Z jednej strony - o tym się MÓWI. A jak się MÓWI, to jest "marketing". Jak jest "marketing", to są pieniądze i popularność, chyba się ze mną zgodzicie. I tutaj chcę poruszyć właśnie aspekt pieniędzy i popularności - gdybym ja napisała powieść, która z prędkością światła obiegła kulę ziemską, z ogromną przyjemnością chłonęłabym wszelkie profity, jakie to za sobą niesie. No bo w sumie co jest złego w zarabianiu? Nic. Każdy korzysta z szansy, jaką niesie nam los. Akcesoria BDSM, kolekcja win, bielizna - wszystko inspirowane moją powieścią? Super! Ekranizacja? Pewnie! I biznes się kręci, tylko naiwny by z tego nie skorzystał.

Ale ale! O wiele bardziej w tym temacie kontrowersyjnym jest to, że według wielu trylogia Pięćdziesiąt odcieni to chłam, niewarty nawet grosza. A skąd to wiedzą? Nie ma innej możliwości - musieli ją przeczytać, czyli sami przyczyniają się do napędzania mechanizmu fenomenu Greya. Argumenty - "porno dla gospodyń domowych", "literatura niskich lotów" - ja Wam na to powiem jedno: jeśli dzięki tej książce ta "gospodyni domowa" zaczęła czytać coś więcej, niż tylko "Życie na gorąco" czy "Przyjaciółka", to niesie ona za sobą pewną wartość, ba! Nawet, jeżeli była ona jedyną przeczytaną książką w ostatnim czasie, również niesie ona pewną wartość - z każdą przeczytaną książką wzbogaca się nasze życie. Każdą, nawet takim "chłamem", jak Grey. Literatura niskich lotów? A czy każda pozycja musi być bardzo ambitna, nieść filozoficzne przemyślenia, wznosić się ponad nasz marny byt? Nie. Człowiek czasem potrzebuje oderwania od rzeczywistości przy przyjemnej i zrozumiałej dla niego lekturze, a ta trylogia niewątpliwie przyjemną i zrozumiałą jest. Owszem, mogę w piątkowy wieczór usiąść pod kocem z kawą i Proustem w ręce, ale co z tego, skoro ja akurat potrzebuję czegoś, co nie zmusza zbytnio do myślenia, co pozwala wyłącznie chłonąć przyjemność, jaką jest czytanie?

Pff, powiecie, ale to jest historia, jakich wiele, wzbogacona tylko obrazowo opisanymi scenami łóżkowych uniesień. Tak, macie rację. Ale to pani James skorzystała ze swoich pięciu minut i wypromowała swoją powieść tak, że wszędzie się o niej MÓWI. A jak się MÓWI, to jest kontrowersyjnie. A jak jest kontrowersyjnie, to wszyscy chcą wiedzieć, o co taki szum. A żeby wiedzieć, o co ten szum, to muszą książkę przeczytać. Tadam!

Ciekawi mnie, jakie Wy macie przemyślenia na ten temat. Ja jestem szczera - przeczytałam tą trylogię więcej, niż raz. Jestem pod wrażeniem relacji Christian-Ana. I nie mogę się doczekać ekranizacji. I to wszystko z uwzględnieniem przemyśleń, którymi podzieliłam się dzisiaj z Wami.

Zapraszam do dyskusji :)
Copyright © 2016 Zakątek czytelniczy , Blogger