niedziela, 23 listopada 2014

"Jedwabnik", Robert Galbraith ("Cormoran Strike", tom II)

"Jedwabnik", Robert Galbraith ("Cormoran Strike", tom II)
"Jedwabnik" - Robert Galbraith

źródło

Tytuł: Jedwabnik
Tytuł oryginalny: The Silkworm
Autor: Robert Galbraith
Cykl: Cormoran Strike, tom II
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania na świecie: 19.06.2014 r.
Data wydania w Polsce: 15.09.2014 r.

Moja ocena: rewelacyjna (8/10)



Po opublikowaniu ostatniej recenzji naszło mnie pytanie - nikt nie czyta kryminałów? Nieeee, na pewno nie. Czy może więc są one zbyt "ciężkie", by o nich dyskutować? Nie, chyba też nie... W każdym razie "Wołanie kukułki" nie zostało przez Was w żaden sposób skomentowane, ale zaryzykuję i podzielę się z Wami moją opinią o jej kontynuacji :) W moim zakątku czytelniczym znajdują się bowiem nie tylko powieści dla młodzieży, ale i kryminały właśnie. A co do samego "Jedwabnika"...

Cormoran Strike powraca w wielkim stylu!

Nie mogłam się doczekać kontynuacji "Wołania kukułki". Wykreowane przez autora główne postacie niezmiernie przypadły mi do gustu i na szczęście w "Jedwabniku" nie straciły one swojego charakteru, a co więcej - moim zdaniem rozwijają się one w ciekawym kierunku.

Po rozwikłaniu zagadki śmierci Lulu Landry kariera Cormorana nabiera tempa - wreszcie nie wiąże końca z końcem. Zgłasza się coraz więcej klientów, tzw. grubych ryb, dlatego pojawienie się w biurze niepozornie wyglądającej kobiety to dla Cormorana i Robin wydarzenie. Okazuje się, że jej mąż - wątpliwej jak się później okazuje sławy pisarz - zaginął. Owenowi Quine (bo tak zaginiony się nazywa) już wcześniej zdarzały się kilkudniowe nieobecności, dlatego jego żona nie zgłosiła tego faktu policji. Problemy w domu (opieka nad niepełnosprawną córką) zmusiły kobietę do zlecenia komuś jego odnalezienia.  Historia opowiedziana przez Leonorę Quine oraz niechęć Cormorana do "użerania" się z napuszonym i wszystko-mi-się-należy klientem skłaniają detektywa do przyjęcia tego zlecenia, mimo wątpliwości, czy ktokolwiek mu za to zapłaci.

Finał historii jest zaskakujący - każdy czytelnik kryminałów typuje pewnie mordercę, ja również, ale tym razem oczywiście mi się nie udało (za pierwszym razem zresztą też nie...). Jak już poznajemy prawdę, to dopiero do nas dociera, że autor od samego początku sugeruje nam odpowiedź na pytanie, kto stoi za tym nieludzkim czynem. A sam sposób, w jaki Cormoran rozwiązał zagadkę - genialny.

Odnośnie głównych bohaterów - nic nie stracili na swoim charakterze, co mnie niezmiernie cieszy. Co więcej - między Cormoranem a Robin tworzy się specyficzna więź, rozwijająca się w ciekawym kierunku. Mam nadzieję, że autor nie zepsuje jej w następnych częściach (bo będą następne, prawda?).

Mały minus - miejscami książkę ciężko się czyta. Wynika to z nagromadzenia szczegółów i opisów rzeczywistości, w której toczy się akcja.  Autor bardzo rzetelnie pragnie oddać atmosferę Londynu, co czasem może po prostu przytłoczyć. Niemniej jednak akcja toczy się wartko, nie dając momentów, w których można by się nudzić.

"Jedwabnik" to intrygujący kryminał i mam nadzieję, że seria na drugim tomie się nie skończy.

niedziela, 16 listopada 2014

"Wołanie kukułki", Robert Galbraith ("Cormoran Strike", tom I)

"Wołanie kukułki", Robert Galbraith ("Cormoran Strike", tom I)
"Wołanie kukułki" - Robert Galbraith

źródło

Tytuł: Wołanie kukułki
Tytuł oryginalny: The cuckoo's calling
Autor: Robert Galbraith
Cykl: Cormoran Strike, tom I
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania na świecie: 18.04.2013 r.
Data wydania w Polsce: 04.12.2013 r.

Moja ocena: bardzo dobra (7/10)


Oj długo się naczekałam na tę pozycję w bibliotece. Jak już dorwałam ją w swoje ręce, natychmiast zabrałam się za czytanie. Byłam bardzo ciekawa, co wyszło spod pióra Roberta Galbraitha - zwłaszcza, że to pseudonim wszystkim znanej i lubianej autorki rewelacyjnej serii dla młodzieży. Zastanawia mnie jednak pewna kwestia - póki nie było wiadomo, kim jest autor "Wołania kukułki", zachwycano się nią na lewo i prawo, a jak tylko wyszło na jaw, że to sama pani Rowling stoi za napisaniem tej książki, zaczęły pojawiać się krytyczne głosy w jej kierunku... Opinia publiczna jednak bardzo kapryśną jest.

Samej autorki nie trzeba nikomu przedstawiać - największą sławę przyniósł jej cykl o nastoletnim czarodzieju. "Wołanie kukułki" to druga książka, obok "Trafnego wyboru", która nie jest skierowana w swoim założeniu do młodego czytelnika. Czy Robert Galbraith zaserwował nam coś nowego? Niekoniecznie. Aczkolwiek “Wołanie kukułki” jest ciekawie skonstruowanym kryminałem.

Główny bohater - Cormoran Strike - to piekielnie dobry detektyw, były żołnierz, którego życie nieźle sponiewierało. Jako syn znanej gwiazdy rocka i supergroupie nie miał lekko - jego dzieciństwo to ciągłe tułaczki po skłotach, niepewna przyszłość, ciągle naćpana matka… A dorosłość? Wojsko, szpitale, skomplikowany związek, wątpliwa sława rodziców. Strike’a poznajemy w momencie rozstania z narzeczoną. Jest na skraju bankructwa, nie stać go na zatrudnienie sekretarki. I wówczas do jego biura przychodzi prawnik, który chce rozwiązać sprawę rzekomego samobójstwa swojej siostry - sławnej modelki Luli Landry. Los uśmiecha się do Cormorana - prawnik jest gotów zapłacić podwójną stawkę, by prawda wreszcie wyszła na jaw - Lula Landry została zamordowana. Cormoran przyjmuje to zlecenie, choć sprawa wygląda na beznadziejną - policja dokładnie zbadała wszelkie dowody i poszlaki - ich zdaniem modelce nikt nie pomógł skoczyć z balkonu.

Wraz z upływem kartek coraz lepiej poznajemy Cormorana - muszę przyznać, że od samego początku polubiłam tą postać. Mimo swojej zwalistej postury wydawał się być zagubiony w świecie, który go otaczał. Nic bardziej mylnego! Strike to niesamowity obserwator, który naprawdę zna się na swojej robocie. Potrafi łączyć fakty, nawet te, które na pierwszy rzut oka nie wydają się być ze sobą powiązane. Nie pozwala sobie z góry szufladkować osób, które poznaje na drodze do odkrycia prawdy - mimo problemów w życiu osobistym jest profesjonalistą i nie pozwala, żeby cokolwiek zaważyło na wynik jego pracy. Sama sylwetka detektywa i jego charakter opisywane są z humorem i z dbałością o szczegóły, które pozwalają czytelnikowi bez problemu zwizualizować sobie jego postać.

Oczywiście nie można zapomnieć o Robin! Ją poznajemy natomiast w chyba najszczęśliwszym dniu jej życia - Matthew właśnie się jej oświadczył i chyba nie ma tego dnia osoby, która bardziej różowo patrzyłaby na świat ("O ironio!" - mógłby pomyśleć Cormoran). Przez Agencję Tymczasową zostaje skierowana na 5 dni do pracy w charakterze sekretarki w biurze Cormorana. Ich pierwsze spotkanie nie jest zbyt udane - Strike omal jej nie spycha ze schodów w pogoni za swoją już ex-narzeczoną (nie bez kozery użyłam wcześniej do jego opisu słowa “zwalisty”). Mimo mieszanych uczuc, Robin jest zachwycona perspektywą pracy w biurze detektywistycznym. Tak bardzo, że po upływie wyznaczonego jejj pięciodniowego okresu proponuje Strike’owi, że zostanie dalej w pracy, pomijając Agencję Tymczasową. Ja myślę, że poniekąd obudziły się w niej “matczyne” uczucia względem Cormorana, który od czasu rozstania z Charlotte mieszka w biurze. Robin to genialny przykład powściągliwości, profesjonalizmu i talentu - Cormoran szybko orientuje się, że nie wie, jak do tej pory udawało mu się funkcjonować w pracy bez niej. Tą dwójkę łączy quasi-pracownicza relacja - czytelnik szybko zdaje sobie sprawę, że nie mogłoby między nimi być nic więcej, jednak nie sposób nie dostrzec tej nici sympatii i porozumienia, jaka łączy Cormorana i Robin. Tworzą zgrany duet w pracy, po prostu.

Jest jeszcze cały ten światek, należący do gwiazd i bogaczy. Autor wprost genialnie przedstawia, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Wszystkie te niuanse w lot wyłapuje Cormoran i na koniec powieści tak łączy fakty, że mi szczęka opadła do samej podłogi. Samo zakończenie, jak dla mnie, zaskakujące. Mimo bardzo powoli rozwijającej się fabuły, świat, który wykreował autor jest tak wciągający, że czytelnik nie ma wręcz prawa się nudzić podczas lektury. Jego dbałość o szczegóły i ukazanie wszystkich postaci w tak prawdziwy sposób zasługują na uznanie. Przeczytałam w swoim życiu już wiele kryminałów, ale takiego jeszcze nie. I już Wam mogę zdradzić, że kontynuacją "Wołania kukułki" również się nie zawiodłam :)



środa, 12 listopada 2014

"Dziękuję za wspomnienia", Cecelia Ahern

"Dziękuję za wspomnienia", Cecelia Ahern
"Dziękuję za wspomnienia" - Cecelia Ahern

źródło

Tytuł: Dziękuję za wspomnienia
Tytuł oryginalny: Thanks for the Memories
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania na świecie: 2008 r.
Data wydania w Polsce: 02.06.2010 r.

Moja ocena: przeciętna (5/10)


Drogi Czytelniku, wyobraź sobie, że budzisz się z nowymi umiejętnościami - nagle mówisz biegle po włosku, znasz łacinę, historię architektury, zmieniają się Twoje upodobania kulinarne - zamiast sałatek zamawiasz w restauracji soczystego steka, mimo że wcześniej byś tego nie zrobił. Śnisz o wspomnieniach - nie swoich wspomnieniach. I co więcej - przychodzi Ci to naturalnie, bez zastanowienia. Dziwne, prawda? Taka sytuacja przytrafiła się głównej bohaterce powieści Cecelii Ahern "Dziękuję za wspomnienia" - Joyce. Doszło do tego w bardzo przykrych okolicznościach, które skutkowały u bohaterki transfuzją krwi - posiadła wszystkie opisane przeze mnie wyżej umiejętności. Po wyjściu ze szpitala spotyka pewnego mężczyznę i od tego momentu jej życie zmienia się o 180 stopni. Joyce usiłuje dowiedzieć się, dlaczego czuje się "inaczej", co na to wpłynęło i jaką rolę w tym wszystkim odgrywa tajemniczy mężczyzna.

"Dziękuję za wspomnienia" to moje trzecie spotkanie z twórczością Cecelii Ahern. Pierwsze - "P.S. Kocham Cię" było dość nieudane, powiem więcej - nie dokończyłam tej książki. Drugie - "Na końcu tęczy" było więcej, niż udane (z pewnością przeczytanie o nim na blogu). "Dziękuję za wspomnienia" to w mojej ocenie spotkanie średnio udane. Głównym bohaterom nie mam za wiele do zarzucenia, jednak nie będę ukrywać, gdy na horyzoncie pojawiał się ojciec głównej bohaterki, miałam ochotę powyrywać kartki (oczywiście tylko mentalnie, nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła!). Staruszek był strasznie irytujący. Irytująco irytujący, o ile mogę w ten sposób podkręcić jego irytującą naturę. I tak - świadomie przesadzam z użyciem tego słowa. Tak bardzo mnie denerwował swoim zachowaniem, że nawet nie zanotowałam jego imienia... Sama historia - ckliwie opisane "romansidło", raczej bez zaskakujących wydarzeń - niewymagająca lektura, nad którą nie trzeba się długo zastanawiać. Sam pomysł autorki ciekawy, bazujący na doświadczeniach osób po transplantacji, jednak odnoszę wrażenie, że można było go lepiej rozwinąć. Wydaje mi się, że autorka próbowała naśladować nieco Musso (to moje subiektywne spostrzeżenie, widzę pewne nawiązania do jego twórczości), lecz lepiej wychodzą jej historie, jak opisana w "Na końcu tęczy".

Książkę czytało mi się dość opornie. Co więcej - zupełnie nie idzie mi pisanie tej recenzji, co świadczy o tym, że i książka nie wywarła na mnie wrażenia. Ot, zwykła historia na naprawdę nudny wieczór. Zakończenie - na opak - znajduje się na początku, co bez wątpienia wpływa na odbiór samej lektury.

I nic więcej już chyba nie uda mi się napisać na jej temat.

piątek, 7 listopada 2014

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd", Matthew Quick

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd", Matthew Quick
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" - Matthew Quick

źródło

Tytuł: Niezbędnik obserwatorów gwiazd
Tytuł oryginalny: Boy 21
Autor: Matthew Quick
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania na świecie: marzec 2012
Data wydania w Polsce: 23.10.2013 r.

Moja ocena: słaba (3/10)




Na samym początku pragnę zaznaczyć, że moja opinia niemalże o 180 stopni odbiega od tych, które do tej pory czytałam na temat tej książki. Niestety, ale chyba jestem zbyt głupia na tego typu gatunek. Do "Niezbędnika obserwatorów gwiazd" podeszłam z czystym umysłem - nie miałam wcześniej styczności z twórczością Quicka, dlatego nie wiedziałam, na co się piszę. I tak wychodzę z założenia, że zdanie na temat czegokolwiek można sobie wyrobić dopiero wówczas, gdy tą rzecz poznamy. Tak więc ochoczo zasiadłam do niniejszej pozycji. I co? I nic. 

Koszykówka zawsze była dla Finley'a ucieczką. Jego matka zginęła w okolicznościach, o których nie mówi się głośno, ojciec ciężko pracuje na nocną zmianę, a dziadek, który z nimi mieszka, nie ma obu nóg i trzeba się nim stale opiekować. Finley odzywa się wyłącznie wówczas, gdy musi. Jego rytuałem i stabilizacją są cowieczorne spotkania ze swoją dziewczyną Erin i wpatrywanie się w gwiazdy na dachu jego domu. Pewnego dnia życie Finley'a ulega zmianie - trener prosi go o przysługę. Jaką? O tym dowiecie się z książki (jeżeli w ogóle po nią sięgniecie).

Tempo mojego zapominania o przeczytanej historii było proporcjonalne do czytania - czyli szybkie. Po kilkunastu rozdziałach chciałam zarzucić lekturę, ale stwierdziłam, że może końcówka jakoś chwyci mnie za serce i spowoduje, że jeszcze długo będę rozmyślać o historii Finley'a, Erin i Russa. 
No ale nie. 
Po prostu nie. 

Przede wszystkim bardzo irytował mnie styl - proste, krótkie zdania, czasem bardzo infantylne, mimo dużej dojrzałości psychicznej głównego bohatera. Po drugie - wykreowani główni bohaterowie drażnili mnie swoimi ograniczeniami, zwłaszcza Russ. Po trzecie - wszędobylska koszykówka i niemalże bezgraniczne oddanie trenerowi - czy te dzieciaki nie mają własnych rozumów? I tutaj wielkie brawa dla Finley'a za jego postawę pod koniec książki, to spowodowało, że polubiłam jego kreację. 

Zwrócę jeszcze uwagę na tytuł - oryginalny i polski. "Boy 21" a "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" znacznie od siebie odbiegają... Może ktoś wie, czemu?

Nie czytałam "Poradnika pozytywnego myślenia", ale odnoszę wrażenie, że "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" poniekąd ciągnie na opinii tamtej książki. Nie mówię, że nie dostrzegam tutaj żadnego przesłania - nie. Uważam, że mogło ono zostać lepiej podane.

niedziela, 2 listopada 2014

"Delirium", Lauren Oliver ("Delirium" tom I)

"Delirium", Lauren Oliver ("Delirium" tom I)
"Delirium" - Lauren Oliver 

źródło

Tytuł: Delirium
Tytuł oryginalny: Delirium
Autor: Lauren Oliver
Cykl: Delirium, tom I
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania na świecie: 2011
Data wydania w Polsce: 18.04.2012 r.

Moja ocena: bardzo dobra (7/10)










Na trylogię „Delirium” autorstwa Lauren Oliver miałam ochotę od dłuższego czasu – w miejskiej bibliotece niestety nie  była przez długi czas dostępna żadna jej część, a do zakupu nie zachęcała mnie cena (no cóż, każdy, kto zaczyna żyć na własny rachunek zrozumie, o czym mówię). Aż wreszcie jest! W świetnej promocji na stronie wydawnictwa. Pierwszy i drugi tom natychmiast wylądowały w wirtualnym koszyku i szybko weszły w moje posiadanie. Mimo mojej przeogromnej chęci przeczytania pierwszego tomu, do samej lektury podeszłam z rezerwą – to nie było moje pierwsze spotkanie z twórczością Lauren Oliver. Wcześniej przeczytałam jej „7 razy dziś” i muszę przyznać, że było to w moim odczuciu nic spektakularnego, a według czytelników, teraz trzymałam w ręku prawdziwą bombę. Z informacji, jakie udało mi się wygooglać na temat autorki wywnioskowałam, że nie posiada ona jakiegoś szczególnego dorobku literackiego, a sławę przyniosła jej właśnie trylogia „Delirium”.

Jest coś, co sprawia, że po kilku pierwszych stronach czytelnikowi jeży się włos na głowie. Co to takiego?  Remedium - "lek" na miłość i inne uczucia. Całkowita rezygnacja z życia emocjonalnego. Wyrzeczenie się wszystkiego, co nierozerwalnie łączy się z człowieczeństwem. Po co? Żeby lepiej kontrolować ludzi żyjących w danym społeczeństwie. Wszelakie objawy delirii i sympatyzowanie z Odmieńcami (czyli ludźmi, którzy nie ulegli systemowi) jest natychmiast niszczone w zarodku. Ludzie ślepo wierzą w to, co jest im wpajane przez rząd od dzieciństwa. Każdy obowiązkowo musi przejść zabieg, który zapobiega zarażeniu się chorobą, jaką jest MIŁOŚĆ. Tylko że zabieg nie zawsze skończy się powodzeniem, no ale o tym się nie mówi… Nie mówi się również o Odmieńcach żyjących w Głuszy - ludziach, którzy nie podporządkowali się władzy, nie poddali się zabiegowi, uciekli z miasta i żyją w spartańskich warunkach - wolą to, niż stracić na zawsze uczucia. Według władzy wszystko układa się pięknie, ludzie są wyleczeni, deliria nie ma prawa zaatakować.

Kilkunastoletnia Lena wierzy w system, w to, że miłość to śmiertelna choroba, która poprzez szaleństwo prowadzi do unicestwienia Odkąd jej matka popełniła samobójstwo po nieudanym zabiegu, nie chce się sprzeciwiać - woli płynąc z prądem, w kierunku, który narzuca władza. Jej przyjaciółka Hana nie jest już taka ostrożna - ją pociągają nielegalne imprezy na obrzeżach miasta, bliskie kontakty z niewyleczonymi jeszcze chłopcami, ryzyko jakie niesie głośnie wypowiadanie się w sposób niewłaściwy o systemie. Obie dziewczyny poznają pewnego dnia Alexa - strażnika, pracującego w ochronie głównego budynku w mieście. W Lenie budzą się nieznane jej do tej pory uczucia - dziewczynie powoli otwierają się oczy. Alex uświadamia jej rzeczy, o których do tej pory nie miała pojęcia. Lena wreszcie uzyskuje wszystkie niezbędne informacje, by wyrobić sobie rzeczywisty pogląd na sytuację, w jakiej znajduje się ona i reszta mieszkańców miasta. Od tej pory jej życie wywraca się do góry nogami, jej piramida wartości chwieje się w posadach, a Lena musi zweryfikować priorytety. Do jej świadomości dochodzi straszna prawda, którą władza próbuje zatuszować.

“Delirium” to powieść skierowana przede wszystkim do młodzieży. Takim książkom zarzuca się przewidywalność, schematyzm i happy end. W przypadku “Delirium” zgodzę się z tym,, że występuje tutaj doza przewidywalności i schematyzmu, ale happy endu tutaj nie sposób się doszukać. Dlatego proszę, drogi Czytelniku, nie daj się zwieść - szczęśliwe zakończenia to z pewnością nie domena twórczości Lauren Oliver, przynajmniej nie w pierwszej części trylogii. Autorka akcję poprowadziła ciekawie - książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem, bohaterowie nie są nudni ani irytujący. Okładka zachęca do przeczytania zawartości, jaką skrywa, sam tytuł jest tak tajemniczy, że natychmiast chce się poznać choćby opis książki. “Delirium” będę polecać każdemu, gdyż uważam, że to jest niesamowita historia - o miłości, o tym, jak zmienia nasze postrzeganie świata, jak potrafi dodać nam sił w najtrudniejszych momentach. O woli walki o lepsze "ja". O tym, jak ważne są własne wybory. I o tym, że warto walczyć. Do końca.

czwartek, 30 października 2014

"Gwiazd naszych wina", John Green

"Gwiazd naszych wina", John Green

"Gwiazd naszych wina" - John Green


źródło

Tytuł: Gwiazd naszych wina
Tytuł oryginału: The Fault in Our Stars
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania na świecie: styczeń 2012 r.
Data wydania w Polsce: 06.02.2013 r.
Ekranizacja: Gwiazd naszych wina, reżyseria Josh Boone, premiera 16.05.2014 r. (świat), 06.06.2014 r. (Polska), aktorzy: Shailene Woodley, Ansel, Elgort, Nat Wolff

Moja ocena: bardzo dobra (7/10)






Tak, (na dobry mam nadzieję początek) to będzie kolejna recenzja bestsellerowej powieści, o której napisano już chyba wszystko. Ba! Nie tylko napisano, ale i również „pokazano” w rewelacyjnej, moim zdaniem, ekranizacji. Pewnie zapytacie – dlaczego ktoś pisze kolejną recenzję tej książki? Przecież już nie można napisać nic więcej! A ja twierdzę, że można, gdyż ta powieść zrobiła na mnie takie wrażenie, że nie mogę nie napisać o niej choćby jednego słowa.

Na „Gwiazd naszych wina” natrafiłam w Internecie przy okazji szukania informacji na temat twórczości Cassandry Clare. Wydaje się dziwne? Nic bardziej mylnego. Multifandomy tworzone przez fanki literatury mlodzieżowej oraz tzw. paranormal romance już niejednokrotnie naprowadziły mnie na ciekawe pozycje. Tym razem emocjonowały się ekranizacją powieści „Gwiazd naszych wina” autorstwa Johna Greena. Poczytałam co nieco na temat tej książki, jednak nie czułam parcia, by już natychmiast ją przeczytać – w swoim opisie wydała mi się nudna i przewidywalna (o jej przewidywalności napiszę jeszcze kilka słów). Stąd też na spokojnie sprawdziłam, czy jest dostępna w miejskiej bibliotece, a gdy się okazało, że 5 osób czeka w kolejce do jej wypożyczenia, spokojnie kliknęłam „rezerwuj”, stając się szóstą osobą pretendującą do wypożyczenia bibliotecznego egzemplarza. Po kilku miesiącach doczekałam się swojej szansy na zapoznanie się z twórczością pana Greena, amerykańskiego pisarza tzw. young adult fiction. Nigdy wcześniej nie słyszałam tego nazwiska, więc mogę wyjść na ignorantkę, ale odnoszę wrażenie, że dopiero „Gwiazd naszych wina” pozwoliła mu stać się sławnym pisarzem. W bezkresach Internetu natknęłam się na informację, że Green zamierzał zostać księdzem, jednak praca w szpitalu dziecięcym jako kapłan i obcowanie z cierpieniem dzieci zainspirowała go do zostania pisarzem i w przyszłości do napisania „Gwiazd naszych wina”. Ile w tym jest prawdy można się tylko domyślać, jednak niewątpliwie Green jest bardzo dobrym obserwatorem, co dało się zauważyć podczas lektury powieści.

Główna bohaterka – Hazel, jest szesnastolatką chorą na raka i tylko dzięki cudowi (jak sama o tym mówi) jej życie biegnie dalej. Jej jedynymi towarzyszami są jej rodzice i butla z tlenem o imieniu Phillip, do której musi być stale podłączona, gdyż to tlen pozwala jej w miarę normalnie funkcjonować. Uosobienie butli z tlenem bardzo jaskrawo przedstawia czytelnikowi, jak bardzo Hazel czuje się samotna – nie ma przyjaciół, nie chodzi do szkoły, jej życie kręci się wyłącznie wokół szpitali i lekarstw. Zrządzeniem losu na grupie wsparcia dla chorej młodzieży Hazel poznaje Gusa – czarującego chłopca w remisji raka, po amputacji nogi. I w ten sposób jej życie zmienia się o 180 stopni. Główni bohaterowie to postacie, których nie sposób nie lubić. Autor nakreślił ich sylwetki w taki sposób, że czytelnik od samego początku czuje do nich ogrom sympatii. Hazel i Gus są przesiąknięci ogromem doświadczenia – życie niestety ich nie oszczędzało. Jednak przy całym tragizmie naszych bohaterów, starają się oni zachować równowagę psychiczną, humor i przede wszystkim – dystans do choroby. Bardzo spodobała mi się nonszalancka postawa Gusa, jego czarny humor i specyficzne podejście do życia. Z kolei u Hazel podziwiam odwagę, z jaką stawia czoła swojej chorobie.

Nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie, skąd osoby śmiertelnie chore biorą siłę, by walczyć i na dodatek dają tą siłę swoim najbliższym. Okazuje się, że te osoby starają się żyć... Normalnie. Tak, normalnie. I to jest dla mnie szokujące - Hazel i Gus starają się być normalnymi nastolatkami. Nie! Oni SĄ normalnymi nastolatkami. Co z tego, że Hazel ciągle musi być podłączona pod butlę z tlenem, bo inaczej się dusi? Albo że czasem czuje się słabiej i ma problemy z wchodzeniem po schodach? Albo że Gus nie ma nogi i musi użerać się z protezą? Rak jest chorobą przerażającą, praktycznie jedyną diagnozą jest powolna śmierć. Ale co z tego? Przecież każdy z nas kiedyś umrze. I to tylko od nas zależy, jak wykorzystamy dany nam czas. Im jest on krótszy, tym mniej rzeczy przeżyjemy, ale czy mniej intensywnie?

Pisanie o śmierci jest piekielnie trudne. Zwłaszcza w powieści, która kierowana jest głównie do młodzieży. Jednak z całą stanowczością twierdzę, że John Green świetnie poradził sobie z tym tematem. „Gwiazd naszych wina” jest pod tym względem powieścią przewidywalną, czytelnik od pierwszych stron z łatwością może przewidzieć bieg historii. I ja uważam, że ta przewidywalność właśnie jest atutem tej książki – mimo tego nie byłam przygotowana na emocje, jakie zaserwował autor. Wiemy, co się wydarzy, jednak nie jesteśmy w stanie uodpornić się na uczucia i napięcie, jakie towarzyszy z każdą kolejną przewróconą kartką. I to jest fenomen tej powieści. 

Autor genialnie operuje językiem - maluje emocje, buduje nastrój, wzrusza, wyciska z czytelnika ostatnie łzy, poniewiera nim psychicznie. Cieszę się, że najpierw przeczytałam opinie o tej książce, bo sama okładka niestety nie zachęciłaby mnie do jej przeczytania. Akcja poprowadzona jest tak, że nie ma się w ogóle ochoty odkładać powieści i zajmować czymkolwiek innym, niż czytaniem właśnie jej. „Gwiazd naszych wina” skierowana jest do młodszego czytelnika, jednak apeluję – nie należy dać się zwieść tej kategoryzacji! Uważam, że każdy, kto ma ochotę na chwilę refleksji nad sobą, życiem, otaczającym go światem – powinien sięgnąć po tę pozycję.

Po lekturze „Gwiazd naszych wina” wybuchła we mnie uczuciowa bomba – z całą siłą dotarło do mnie, że nieważne, co się robi w życiu, nieważne są te wszystkie błahostki, które człowiekowi najbardziej zatruwają życie codzienne, nieważne są bzdury, które pod wpływem emocji urastają do rangi problemów nie do przeskoczenia… Ważni są ludzie, jakimi się otaczamy, miłość, jaką siebie nawzajem darzymy i przyjaźnie, które nawiązujemy. 

I tego postaram się trzymać w życiu.

Okay?
Copyright © 2016 Zakątek czytelniczy , Blogger