Love line - Nina Reichter
Tytuł: Love Line
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
Data premiery: 25 października 2017 r.
Moja ocena: 9/10 (wybitna)
Ten post będzie emocjonalny.
Właściwie opiszę tutaj w większości swoje uczucia po lekturze "Love Line", za co z góry przepraszam, ale po takiej emocjonalnej podróży niemalże niestosowne wydaje się być opisywanie jej fabuły, sposobu narracji, stylu pisania autorki czy poprowadzenia przez nią akcji...
Piszę bowiem te słowa zaraz po zamknięciu książki. A moje serce jest w strzępach.
Bethany i Matthew.
Kobieta i mężczyzna, których drogi kilkukrotnie się przecinają. Najpierw siedem lat wcześniej, gdy obydwoje są ledwo co odrośniętymi gówniarzami, z wielkimi planami na przyszłość i głowami wypełnionymi marzeniami i siedem lat później w klimatycznej restauracji, gdy życie zrewidowało już ich poglądy i pozwoliło stać się "kobietą z przeszłością" i "mężczyzną po przejściach". Każde z nich jednak zostało w pewien sposób ukształtowane przez tamtą jedną noc sprzed siedmiu lat. I być może ich życie siedem lat później wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby los nie postanowił sobie z nich zadrwić...
Na początku winny zwykle jest los. A później pieprzymy wszystko na własne życzenie.
Bo wtedy zwykle do głosu dochodzi rozsądek. A przynajmniej myślimy, że to jest rozsądek. Często jest to po prostu próba niewychodzenia ze znanej nam strefy - wydawać by się mogło - komfortu. Robimy bilans zysków i strat, rachunek sumienia z naszej przeszłości i prognoz na przyszłość. Kalkulujemy, co chcemy osiągnąć, bo często mamy zbyt wiele do stracenia, a i często jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie. I gdzieś tam w międzyczasie serce próbuje się przebić przez ten suchy kosztorys. A jak już zacznie wieść ono prym... to mamy wulkan emocji. I serce w kawałkach.
A co tak naprawdę wiemy o samym sobie? Każdemu z nas wydaje się, że doskonale wiemy, jak byśmy postąpili w danej sytuacji - jesteśmy świetni w radzeniu innym. Często jednak kuleje w nas umiejętność spojrzenia na własne położenie z dystansem. Zwykle myślimy - "nas ta sytuacja nie dotyczy" i jak bardzo później przeżywamy szok, gdy okazuje się, że stajemy przed dylematem, w którym z takim zaangażowaniem doradzaliśmy jeszcze przed chwilą komuś innemu...
I czy nie jest też tak, że wydaje nam się, że jesteśmy w miejscu, w którym chcemy być i kroczymy drogą, którą chcemy kroczyć? No właśnie - wydaje nam się. Bo czasem wystarczy jedna rzecz, jedna drobniutka rzecz, która powoduje, że zupełnie inaczej patrzymy na siebie i otaczającą nam rzeczywistość. I wówczas bardzo często dochodzimy do wniosku, że jednak nie do końca robimy to, co chcemy i z tym, z kim chcemy. Tylko... Co wtedy? Jakie podjąć kroki? Z czego rezygnować, a co forsować?
"Love line" właśnie o tym mówi. O poznawaniu samego siebie, wartościowaniu własnego życia. I przede wszystkim - o uczuciach. Relacjach damsko-męskich. Ale w jaki sposób... Autorka jest mistrzynią w ukazywaniu emocji, rodzeniu się więzi między ludźmi, budowaniu napięcia. Przez pierwszą część książki czytelnik odnosi wrażenie, że nic się nie dzieje, że fabuła traktuje o rzeczach czasem zupełnie nieistotnych. Nic bardziej mylnego! Autorka w ten sposób buduje kreacje głównych bohaterów - nie przez bezpośredni opis postaci, ale przez sytuacje w jakich się znajdują i ich reakcje na dane sytuacje. A później... Później emocje galopują niczym stado koni, miażdżąc emocjonalnie czytelnika, a gdy już poznamy naszych bohaterów, łatwiej jest nam ich zrozumieć. Postacie Beth i Matthew są kompletne, pełne, logiczne, tak bardzo ludzkie... A sami bohaterowie skrywają wiele tajemnic - odkrycie wszystkich kart jest bolesne, bardzo bolesne...
Sposób, w jaki została przedstawiona ta historia, jest po prostu fenomenalny. Dokładny, skrupulatny, nienachalny, subtelny. Złamała moje serce i nie wiem, naprawdę nie wiem, jak doczekam jej kontynuacji. Uwielbiam autorkę za to, co zrobiła z moimi emocjami, a zafundowała im prawdziwy rollercoaster. I ta okładka... I zakończenie... Koniecznie zwróćcie uwagę na playlistę na końcu książki! I czytajcie ją ze wskazanym tam podkładem muzycznym. Gwarantuję Wam, że zdecydowanie podniesie to Wasz komfort czytania tej przejmującej historii.
Każdy z czytelników zapewne wartościowuje przeczytane książki, w zależności od tego, jakiego gatunku dana książka jest "reprezentantem", jak również tworzy listę swoich ulubionych lektur wszechczasów. "Love Line" zdecydowanie znajduje się u mnie w tej drugiej grupie i to bardzo wysoko, właściwie w czołówce. Sposób, w jaki Nina Reichter tworzy rzeczywistość, przypomina mi trochę J.K. Rowling - wszystko tutaj jest na miejscu, bardzo dokładnie opisane, ze szczegółami - tak, aby czytelnik mógł w stu procentach oddać się lekturze i wczuć w jej klimat. Ogromny, naprawdę ogromny plus dla autorki za sposób, w jaki ukazała relację Bethany i Matthew - miałam wrażenie, że wręcz oglądam film na dużym ekranie i mogę dostrzec każdy najmniejszy grymas na twarzy naszych bohaterów, stające włoski na karku i napinające się mięśnie. Nina Reichter tak umiejętnie posługuje się słowem, że odnoszę wrażenie, iż została po prostu stworzona do pisania. Ta historia jest dla mnie tak emocjonująca, że jeszcze długo będę ją rozpamiętywać, a i niewykluczone, że wrócę jeszcze do swoich ulubionych fragmentów.
Dziękuję autorce za Beth i Matthew.
I za emocje, jakie ta dwójka we mnie wywołała.
Kobieta i mężczyzna, których drogi kilkukrotnie się przecinają. Najpierw siedem lat wcześniej, gdy obydwoje są ledwo co odrośniętymi gówniarzami, z wielkimi planami na przyszłość i głowami wypełnionymi marzeniami i siedem lat później w klimatycznej restauracji, gdy życie zrewidowało już ich poglądy i pozwoliło stać się "kobietą z przeszłością" i "mężczyzną po przejściach". Każde z nich jednak zostało w pewien sposób ukształtowane przez tamtą jedną noc sprzed siedmiu lat. I być może ich życie siedem lat później wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby los nie postanowił sobie z nich zadrwić...
Na początku winny zwykle jest los. A później pieprzymy wszystko na własne życzenie.
Bo wtedy zwykle do głosu dochodzi rozsądek. A przynajmniej myślimy, że to jest rozsądek. Często jest to po prostu próba niewychodzenia ze znanej nam strefy - wydawać by się mogło - komfortu. Robimy bilans zysków i strat, rachunek sumienia z naszej przeszłości i prognoz na przyszłość. Kalkulujemy, co chcemy osiągnąć, bo często mamy zbyt wiele do stracenia, a i często jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie. I gdzieś tam w międzyczasie serce próbuje się przebić przez ten suchy kosztorys. A jak już zacznie wieść ono prym... to mamy wulkan emocji. I serce w kawałkach.
A co tak naprawdę wiemy o samym sobie? Każdemu z nas wydaje się, że doskonale wiemy, jak byśmy postąpili w danej sytuacji - jesteśmy świetni w radzeniu innym. Często jednak kuleje w nas umiejętność spojrzenia na własne położenie z dystansem. Zwykle myślimy - "nas ta sytuacja nie dotyczy" i jak bardzo później przeżywamy szok, gdy okazuje się, że stajemy przed dylematem, w którym z takim zaangażowaniem doradzaliśmy jeszcze przed chwilą komuś innemu...
I czy nie jest też tak, że wydaje nam się, że jesteśmy w miejscu, w którym chcemy być i kroczymy drogą, którą chcemy kroczyć? No właśnie - wydaje nam się. Bo czasem wystarczy jedna rzecz, jedna drobniutka rzecz, która powoduje, że zupełnie inaczej patrzymy na siebie i otaczającą nam rzeczywistość. I wówczas bardzo często dochodzimy do wniosku, że jednak nie do końca robimy to, co chcemy i z tym, z kim chcemy. Tylko... Co wtedy? Jakie podjąć kroki? Z czego rezygnować, a co forsować?
"Love line" właśnie o tym mówi. O poznawaniu samego siebie, wartościowaniu własnego życia. I przede wszystkim - o uczuciach. Relacjach damsko-męskich. Ale w jaki sposób... Autorka jest mistrzynią w ukazywaniu emocji, rodzeniu się więzi między ludźmi, budowaniu napięcia. Przez pierwszą część książki czytelnik odnosi wrażenie, że nic się nie dzieje, że fabuła traktuje o rzeczach czasem zupełnie nieistotnych. Nic bardziej mylnego! Autorka w ten sposób buduje kreacje głównych bohaterów - nie przez bezpośredni opis postaci, ale przez sytuacje w jakich się znajdują i ich reakcje na dane sytuacje. A później... Później emocje galopują niczym stado koni, miażdżąc emocjonalnie czytelnika, a gdy już poznamy naszych bohaterów, łatwiej jest nam ich zrozumieć. Postacie Beth i Matthew są kompletne, pełne, logiczne, tak bardzo ludzkie... A sami bohaterowie skrywają wiele tajemnic - odkrycie wszystkich kart jest bolesne, bardzo bolesne...
Sposób, w jaki została przedstawiona ta historia, jest po prostu fenomenalny. Dokładny, skrupulatny, nienachalny, subtelny. Złamała moje serce i nie wiem, naprawdę nie wiem, jak doczekam jej kontynuacji. Uwielbiam autorkę za to, co zrobiła z moimi emocjami, a zafundowała im prawdziwy rollercoaster. I ta okładka... I zakończenie... Koniecznie zwróćcie uwagę na playlistę na końcu książki! I czytajcie ją ze wskazanym tam podkładem muzycznym. Gwarantuję Wam, że zdecydowanie podniesie to Wasz komfort czytania tej przejmującej historii.
Każdy z czytelników zapewne wartościowuje przeczytane książki, w zależności od tego, jakiego gatunku dana książka jest "reprezentantem", jak również tworzy listę swoich ulubionych lektur wszechczasów. "Love Line" zdecydowanie znajduje się u mnie w tej drugiej grupie i to bardzo wysoko, właściwie w czołówce. Sposób, w jaki Nina Reichter tworzy rzeczywistość, przypomina mi trochę J.K. Rowling - wszystko tutaj jest na miejscu, bardzo dokładnie opisane, ze szczegółami - tak, aby czytelnik mógł w stu procentach oddać się lekturze i wczuć w jej klimat. Ogromny, naprawdę ogromny plus dla autorki za sposób, w jaki ukazała relację Bethany i Matthew - miałam wrażenie, że wręcz oglądam film na dużym ekranie i mogę dostrzec każdy najmniejszy grymas na twarzy naszych bohaterów, stające włoski na karku i napinające się mięśnie. Nina Reichter tak umiejętnie posługuje się słowem, że odnoszę wrażenie, iż została po prostu stworzona do pisania. Ta historia jest dla mnie tak emocjonująca, że jeszcze długo będę ją rozpamiętywać, a i niewykluczone, że wrócę jeszcze do swoich ulubionych fragmentów.
Dziękuję autorce za Beth i Matthew.
I za emocje, jakie ta dwójka we mnie wywołała.
Za możliwość przeczytania książki serdeczne dziękuję autorce.
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam, bo polskie.
Może kiedyś się skusze, choć po polskich autorów sięgam ociężale.
OdpowiedzUsuńA szkoda, bo piszą bardzo dobre książki.
UsuńWcześniej nie zwróciłam uwagi, że to książka polskiej autorki, moje niedopatrzenie, ale tym samym sprawia że na pewno chcę ją przeczytać, a po TAK zachęcajacej recenzji muszę to zrobić jak najszybciej
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz - ja jestem tą historią totalnie zauroczona...
UsuńBardzo podoba mi się Twoja recenzja.
OdpowiedzUsuń"Na początku winny zwykle jest los. A później pieprzymy wszystko na własne życzenie." <3 Nic dodać, nic ująć! Aż sobie to zapiszę ;)
Ja również jestem już po lekturze i najbardziej dobija mnie to czekanie na kolejny tom :(
Dziękuję! Czasem nachodzą mnie takie "złote myśli"... ;)
UsuńMoże autorka niebawem poda datę premiery drugiego tomu...
Wow, widzę, że ta książka bardzo ci się spodobała. Mam ją na półce i wkrótce się za nią zabiorę, bo bardzo kusi ;) Rzedko czytam polskich autorów, ale coś czuję, że mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Zagubiona w słowach