środa, 19 października 2016

Jak Cię zabić, kochanie? - Alek Rogoziński

Jak Cię zabić, kochanie? Alek Rogoziński



Tytuł: Jak Cię zabić, kochanie?
Autor: Alek Rogoziński
Wydawnictwo: Filia
Data premiery: 2 czerwca 2016 r.

Moja ocena: 6/10 (dobra)




Zdradzę Wam dwa "sekrety": lubię Biedronkę i jej oferty książkowe i mam najwspanialszego męża pod słońcem. A połączenie tych dwóch elementów może skutkować sprezentowanie małżonce (czyli mnie) prezentu w postaci książki właśnie. Wracam sobie właśnie z Biedronki i jęczę mojej gorszej połówce, że takie fajne książki rzucili i chciałam sobie kupić dwie. A potem przeszłam się po sklepie i doszłam do wniosku, że jednak tabletki do zmywarki są w naszym mieszkaniu jednak dobrem priorytetowym. I kilka innych rzeczy. Więc odpuściłam sobie te książki w ogóle. Była to ciężka, ale podjęta świadomie decyzja. A mój małżonek na drugi dzień dzwoni do mnie ze sklepu właśnie i pyta - co to za książkę chciałaś sobie kupić? Kupię ci, żeby nie było, że zły mąż jestem (widzicie? Nie jest!). No i podałam mu tytuł właśnie tej oto pozycji. Na początku był podejrzliwy, a po chwili doszedł do tego, że nie zadaję mu pytania retorycznego, a podaję tytuł. Ale chyba ostatecznie stwierdził, że książka nie może w jakikolwiek sposób zagrozić jego egzystencji, więc dostałam ją w prezencie :)

"Jak Cię zabić, kochanie?" jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Alka Rogozińskiego (dobrze odmieniłam imię?) i niewątpliwie jest to doświadczenie bardzo udane :)

Kasia i Darek Donkowie to nasi główni bohaterowie. Chociaż czy tacy główni, skoro narracja poprowadzona jest z perspektywy jeszcze co najmniej kilku innych postaci? Nie zmienia to jednak faktu, że wszelkie działania również pozostałych bohaterów skupiają się właśnie wokół Kasi i Darka (notabene moi teściowie noszą takie imiona :)). Kluczową rolę odgrywa w naszej historii jeszcze babcia Klementyna, chociaż ją poznajemy już jako nieboszczkę. Bardzo bogata nieboszczkę, która cały swój majątek zapisała w testamencie właśnie Kasi. Jest jednak jeden warunek - bardzo istotny, który Kasia i Darek muszą spełnić, by stać się bajecznie bogatym małżeństwem. Jeśli go nie spełnią - cały majątek zgarnie pewien klecha, dość łasy zresztą na pieniądze. Warunek ten opatrzony jest jednak pewnym wyłączeniem, które może spowodować, że któryś z naszych głównych bohaterów dostanie jednak wymarzony spadek.


Historia oczywiście dosyć się komplikuje, gdyż okazuje się, że w wyniku naszej sprawy związanej ze spadkiem, są zainteresowane (oprócz klechy) dwie zakonnice i pewien Tygrys Złocisty, a w historię wplątuje się pewien bujnowłosy młodzieniec i Basieńka. 

Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Jest również przewidywalna, ale tego spodziewa się chyba każdy, kto sięga po książkę/film, który można nazwać komedią pomyłek. Nie zdziwi więc Was, kiedy napiszę, że ta pozycja pełna jest humoru i groteski. "Jak Cię zabić, kochanie?" jest dość przerysowana, dlatego mam świadomość, że nie wszystkim przypadnie ona do gustu, niemniej jednak jest idealna, by zrelaksować się po ciężkim dniu w pracy.

Sygnał odebranego SMS-a przerwał rozmyślania Kasi. Wiadomość pochodziła od potencjalnych przyszłych zwłok, które informowały, że znów wrócą dzisiaj późno w nocy, bo muszą rozliczyć zaległe faktury. Pewna, że owe zaległe faktury zalegają na świecie od osiemnastu lat i z pewnością posiadają wyjątkowe atrakcyjne liczby w stylu 90-60-90, Kasia z błogim uśmiechem odpisała, ze w takim razie nie będzie czekała i położy się wcześniej spać.
Okładka książki bardzo przykuwa uwagę, w szczególności te czerwone szpilki, których jestem fanką, a sama pozycja ładnie prezentuje się w biblioteczce :)

W moim przypadku przerysowanie przedstawionej historii, kreacje wszystkich bohaterów (których na szczęście autor na początku przedstawia, inaczej można by było się w pierwszych rozdziałach pogubić) oraz lekki styl pisania autora sprawiły, że bardzo przypadła mi ona do gustu i będę ją polecać wszystkim moim znajomym jako miłą rozrywkę (a nieznajomym w sumie też :)).

PS A piosenką do książki niech będzie Megiera Sławomira :)


sobota, 15 października 2016

Kiedy odszedłeś - Jojo Moyes (Zanim się pojawiłeś, tom II)

Kiedy odszedłeś, Jojo Moyes (Zanim się pojawiłeś, tom II)


Tytuł: Kiedy odszedłeś
Tytuł oryginalny: After you
Autor: Jojo Moyes
Wydawnictwo: Między słowami
Data premiery: 6 czerwca 2016 r.
Seria: Zanim się pojawiłeś, tom II (tom I - opinia tutaj)

Moja ocena: 6/10 (dobra)


Wiecie co? Sama nie wiem, co mam napisać na temat tej książki. O ile pierwsza część - Zanim się pojawiłeś - zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie, tak jej kontynuacja już nie. Nie mam żadnych zastrzeżeń odnośnie stylu autorki, czy języka, jakim się posługuje, lecz fabularnie mi tu coś po prostu nie gra.

Napiszę wprost - nie do końca podoba mi się zamysł autorki co do dalszych losów Lou. A nawet nie tyle jej losów, co sposobu, w jaki ma ona sobie poradzić z tym, co się stało z Willem, choć w sumie można było się spodziewać takiego obrotu sprawy.

Ci, co czytali, wiedzą, o jaki zwrot w życiu naszej bohaterki mi chodzi. Nie będę jednak spoilerować, bowiem sama doczytałam się głównego spoilera przed lekturą tejże pozycji i wiedziałam już, jaki element zaskoczenia mnie nie zaskoczy. 

Autorka dalej porusza trudne tematy, a motywem przewodnim jest żałoba. Razem z główną bohaterką oraz jej nowymi znajomymi możemy przejść poszczególne elementy terapii, co jest według mnie dużym atutem tej książki. Pojawiają się nowi bohaterowie - Sam, którego bardzo polubiłam za jego gorzkie poczucie humoru, którego w tej części jest niestety jak na lekarstwo, czy Lily, której problemy pozwalają naszej bohaterce otworzyć trochę szerzej oczy na otaczający ją świat. Poznajemy dalsze losy państwa Traynorów, co mnie niesamowicie ucieszyło, gdyż zastanawiałam się, jak sobie radzą po śmierci syna.

Jednak "Kiedy odszedłeś" jako całość, w porównaniu do pierwszej części, wyszła taka... mdła. Jakby czasem pisana na siłę, no bo czytelnicy chcieli poznać dalsze losy Lou.  Tak sobie teraz myślę, że może mogłam nie sięgać po tę pozycję, bo miałabym w głowie tylko jedną historię - historię, która zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. A tak mam mętlik w głowie i jestem zła na autorkę, że ten pomysł wpadł jej w ogóle do głowy. 

A może miałam wobec tej książki zbyt wysokie wymagania?

Drogi Czytelniku, nie miej wobec "Kiedy odszedłeś" żadnych oczekiwań, może wówczas nie poczujesz rozczarowania po lekturze tej książki.

Nawet nie wiem, co mogłabym więcej o tej pozycji napisać. Serio, odczuwam niemoc w tym zakresie, dawno żadna książka nie pozostawiła mnie z takim "niczym" do powiedzenia/napisania.

To tyle.

A co Wy o niej sądzicie?

PS Zakończenie pozostało otwarte, pewnie lada moment usłyszymy o trzeciej części. Nawet jeśli, to nie wiem, czy po nią sięgnę.

wtorek, 11 października 2016

Naczelne z Park Avenue - Wednesday Martin

Naczelne z Park Avenue, Wednesday Martin


Tytuł: Naczelne z Park Avenue
Tytuł oryginalny: Primates of Park Avenue
Autor: Wednesday Martin
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data premiery: 14 września 2016 r.

Moja ocena: 7/10 (bardzo dobra)

Kiedy otrzymała propozycję zrecenzowania tej oto pozycji, nie zastanawiałam się dwa razy. Jej opis mnie na tyle zaintrygował, że wiedziałam, że muszę ją przeczytać. I że będzie to bardzo udana lektura.

I wiecie co? Nie pomyliłam się :)

A opis "Naczelnych" brzmiał następująco:

Kiedy autorka tej książki wraz z mężem i synkiem przeprowadziła się z zachodniego na wschodni Manhattan, sądziła, że zmienia jedynie adres. Okazało się jednak, że trafiła do całkowicie odmiennej kultury.
Nagle otoczyło ją plemię bajecznie bogatych, eleganckich kobiet, których świat opierał się na ścisłej hierarchii. Choć w pierwszej chwili instynkt podpowiadał jej ucieczkę, postanowiła walczyć. Aby zrozumieć zasady działania społeczności, w której się znalazła, i wreszcie odnaleźć w niej dla siebie miejsce, wykorzystała swoją znajomość antropologii.
Z uwagą obserwowała rytuały godowe mieszkanek Upper East Side, walkę o dominację w stadzie, sezonową migrację w kierunku kurortów i rytualne dbanie o ciało. Piła eliksiry, którym jej otoczenie przypisywało niezwykłe właściwości, takie jak koktajl z jarmużu, a także uległa pragnieniu posiadania fetysza w postaci słynnej torebki.
Dzięki jej spostrzeżeniom i poczuciu humoru "Naczelne z Park Avenue" to opowieść o świecie z pierwszych stron kolorowych magazynów, którą czyta się z równą fascynacją, co najlepsze reportaże podróżnicze z najodleglejszych krańców Afryki czy Azji.
Opis dużo obiecuje i na szczęście nie są to czcze obietnice :)

Książka faktycznie jest fascynująca - autorka w bardzo ciekawy sposób porównuje życie matek wychowujących swoje dzieci na Manhattanie do zwyczajów panujących w świecie przyrody. I cóż... Mają ze sobą wiele wspólnego :) Sama autorka jest niezwykle spostrzegawcza, a wszelkie niuanse i niuansiki opisuje czasem aż nazbyt fachowym językiem. Widać, że Wednesday Martin jest osobą wykształconą i profesjonalistką w swoim fachu.

Trochę przerażające jest to, że opisywana przez autorkę rzeczywistość naprawdę istnieje. Że posiadanie jednej konkretnej torebki może zmienić czyjąś pozycję w stadzie. Że to, z kim się zadajesz, ma wpływ na to, czy Twoje dzieciaki są lubiane przez inne dzieciaki. Że jak nie jesteś fit mamą, to co tak naprawdę wiesz o macierzyństwie? 

Opisywane przez autorkę sytuacje niejednokrotnie mnie śmieszyły. A potem zdawałam sobie sprawę, że istnieją setki kobiet, które żyją w tej rzeczywistości i zmagają się z nią na co dzień (z wyboru, czy też z przymusu). W sumie nie dziwię się więc, że ta książka rozwścieczyła Manhattan. W końcu wyszły na jaw tajemnice klubu mamusiek z Upper East Side, skrywane przez pokolenia. Co ciekawe - Wednesday Martin początkowo odcinała się od tego światka, próbując pokazać, że żyjąc na wschodnim Manhattanie, nie musi iść z prądem tamtejszego stylu życia. Chciała być na bakier z panującymi tam zwyczajami, pokazać, że ta rzeczywistość jej nie dotyczy. A na co dzień przebywała z mamuśkami z Upper East Side i musiała uporać się z wieloma problemami, które wcześniej jej nie dotyczyły. I jak myślicie, jak to się skończyło? :)

"Naczelne z Park Avenue" są świetną rozrywką na długi jesienny wieczór z lampką wina i psem grzejącym stopy. Maniakalne mamuśki, dla których dzieci są właściwie jedynym celem w życiu i środkiem do wszystkiego, potrafią pokazać pazurki a i pokajać się, kiedy zachodzi taka potrzeba. 

Dobrze, że nas ta rywalizacja nie dotyczy.

Bo nie dotyczy?

czwartek, 6 października 2016

Ch...owa Pani Domu - Magdalena Kostyszyn

Chujowa Pani Domu - Magdalena Kostyszyn

źródło: moja łazienka :)

Tytuł: Ch...owa Pani Domu
Autor: Magdalena Kostyszyn
Wydawnictwo: Flow Books (Znak Literanova)
Data premiery: 28 września 2016 r.

Moja ocena: 8/10 (rewelacyjna)



Najsampierw muszę Cię uprzedzić, drogi Czytelniku, że niniejszy wpis zostanie okraszony dużą dozą cytatów z tejże oto książki. Piszę o tym, gdyż - być może - nie chcesz zepsuć sobie przyjemności z lektury poradnika, który wyszedł spod pióra Magdaleny Kostyszyn, znanej w odmętach Internetu jako Chujowa Pani Domu, a ja mam zamiar zamieścić tutaj co znamienitsze kąski, ażeby przekonać nieprzekonanych do sięgnięcia po tę pozycję, bowiem jest ona warta uwagi (uff, długie, aczkolwiek chyba logiczne zdanie mi wyszło :)).

OK, zacznijmy więc od tego, że gdy zaczęłam czytać tenże oto poradnik, po kilku stronach doszłam do przekonania, że jest on o mnie:

źródło: mój narożnik :)

Więcej - po następnych kilkunastu/kilkudziesięciu stronach byłam już więcej, niż pewna, że "Chujową Panią Domu"  napisało moje alter ego. Serio. Ja również mam problem z połykaniem tabletek (Scorbolamid to max, na jaki mnie stać), mam pieseła coś a'la terier (chociaż ciężko właściwie nawet stwierdzić, bo to schroniskowiec, ale temperament ma bezczelnie terierowaty, z pyska też jakiś taki terier wyłazi), a pod właściwie większością dokonanych w książce spostrzeżeń mogłabym się podpisać obiema rękami i nogami (gdybym umiała utrzymać między paluchem a kolejnym palcem długopis).

Książka podzielona jest na siedem rozdziałów, a każdy w sposób prześmiewczy opisuje szarą rzeczywistość i problemy, które dźgają boleśnie w bok każdego z nas (właśnie w tym momencie mój małżonek robi mi wyrzut, że mieliśmy jeść spleśniałe serki i pić wino, a nic nie jest przygotowane - nie mógł zbić mojego argumentu, że jestem przecież chujową panią domu i nic mi nie zrobi). Przykładowo:

Kobieta z płaskim biustem nigdy nie będzie uważana za ładną.
Spokojnie, to nie jest autorska myśl Magdaleny Kostyszyn, lecz zacytowany przez nią fragment Podręcznika kobiety eleganckiej z 1922 roku :) Swoją drogą, pogląd ten  uległ już dezaktualizacji, prawda? PRAWDA?!

No, ale już całkiem na serio:

Życie śmierdzi czasem jak kupa bezdomnego zostawiona w dworcowej toalecie pod KFC. Czujesz, że coś jest nie tak, że przeszkadza ci ten ludzki odpad, rani nozdrza, ale brniesz dalej, bo co niby masz zrobić, kiedy natura jest silniejsza od ciebie?
Nie można było tego chyba lepiej ująć. Poczujesz ten smród, jak ukończysz studia, które są tak naprawdę przedłużeniem dzieciństwa (dzięki ci boże za jednolite magisterskie) i będziesz musiał sam zadbać o własny zadek. I niestety:

Dorosłość jest wtedy, kiedy nie możesz sobie napisać zwolnienia z życia ani usprawiedliwienia za egzystencjonalną nieobecność. To moment, w którym z własnym chłopakiem robicie zakłady i nagrodą nie jest już wcale fellatio, ale to, że wygrany będzie mógł zjeść ostatnią parówkę.

True story. 

Ale wracając do poradnika - autorka dokonuje bardzo ciekawych porównań, opisując różne strefy życia każdego człowieka. Na przykład sferę uczuciową porównuje do zaciągniętego kredytu, tytułując jeden z podrozdziałów: Jak zadłużyć się po uszy?:

W wieku szesnastu lat zaciągnęłam we własnym sercu dług, w najlepszym wypadku na dożywotni okres kredytowania, w najgorszym na dwadzieścia, może trzydzieści lat. Kiedy doliczyć do tego odsetki, rośnie całkiem wysoka góra, zza której czubka zupełnie nie widać, co będzie dalej.
Autorka opisuje ponadto perypetie, jakie spotykają/mogą spotkać nas podczas np.:

- organizacji ślubu i wesela:


I gdy po wielu godzinach dysput z przyszłym mężem dochodzisz do porozumienia, kto będzie jego, a kto twoim świadkiem, do pokoju wchodzi ona, cała na biało (teściowa, ma się rozumieć) i wywraca listę do góry nogami. 
 - zwykłego poranka:


Godzina szósta. Budzik przedwcześnie wyrywa cię z przytulnej otchłani absolutu. Wstajesz za pierwszym razem (lata praktyki). W głowie masz co najwyżej mentalny zakalec, ale hardo zwieszasz nogę z łóżka. Przecież jesteś kobietą sukcesu. Jeszcze tylko potknąć się o psa, nadepnąć o klocki Lego, wyjebać się na stosie ubrań, które czekają na swoją kolej do czyśćca i można z klasą zaprezentować swoje oblicze łazience.

- czy koegzystowania z sąsiadami:


Na pierwszej stancji mieszkał pod nami Oskar, paker w dresach. pewnie nigdy nie dowiedzielibyśmy się nawet, jak się nazywa (nie ta liga), gdyby nie jego dziewczyna - pseudonim Kleopatra - która podczas miłosnych uniesień skandowała jego imię. Nie popadajcie tu zaraz w romantyczno-erotyczne nastroje, bo w rzeczywistości brzmiało to mniej więcej: "Oskar, ruchaj mnie" (...)
Dobra, dość tych cytatów. Ale musicie przyznać, że przytoczone tutaj fragmenty nie odbiegają zbytnio od rzeczywistości. 

Odnośnie do moich odczuć po lekturze "Chujowej Pani Domu" - podczas lektury bawiłam się przednio, częstokroć parskając śmiechem pod nosem, narażając się na krzywe spojrzenia mojej gorszej połówki. Autorka bezbłędnie puentuje świat, w której przyszło żyć takiej zwykłej chujowej pani domu. Przyznać jednak muszę, że spodziewałam się większej dozy sarkazmu i autoironii - może przez wzgląd na mój charakter.

Książka oraz cała społeczność, która zgromadziła się wokół Chujowej Pani Domu, świetnie pokazuje, że można podchodzić z dystansem do siebie i do otaczających nas ludzi i szarej rzeczywistości. Jest bezbłędną równowagą do modnej ostatnio idealnej sylwetki, idealnych posiłków, idealnej organizacji czasu. Polecam ją wszystkim paniom domu, nie tylko tytułowym, do zrelaksowania się po ciężkim dniu pracy z lampką wina. A walające się w łazience pranie zostawcie sobie na później :)